OBRZĘDY RODZINNE
Obrzędy ludowe towarzyszyły człowiekowi od zawsze i były istotnym elementem kultury i tradycji. Dawały poczucie przynależności nie tylko do domu i rodziny, ale także całej społeczności, w której się żyło. Wszystkie najważniejsze momenty w życiu człowieka wiązały się z szeregiem zakazów i nakazów mających zapewnić mu zdrowie, powodzenie i szczęście oraz pomyślność i urodzaj i we wszystkich pracach gospodarskich stanowiących podstawę utrzymana. Obrzędy rodzinne ściśle wiązały się z domem, jako miejscem najważniejszym dla ludzkiego bytu. Dom stanowił bezpieczną przystań i miał zaspokajać wszystkie najważniejsze potrzeby człowieka. To we wnętrzu domu (izby) działy się najważniejsze wydarzenia w życiu rodziny. Dom był początkiem i końcem ziemskiego życia, w nim człowiek się rodził i w nim odchodził do wieczności. Najważniejszą częścią domu był kąt izby. Poprzez wiszące w nim obrazy, kapliczki, krzyże, które miały chronić domowników przed złem, był uważany za miejsce święte. W każdym domu były elementy sakralne, gdyż one dawały poczucie bezpieczeństwa i bliskości z Bogiem. Ważnym elementem był stół, przy którym jedzono tylko podczas ważnych świąt i przy którym odbywało się wiele czynności związanych z obrzędami rodzinnymi i dorocznymi.
Opisane zwyczaje i obrzędy rodzinne dotyczą trzech wsi, Pcimia, Stróży i Trzebuni, ale charakterystyczne są dla wszystkich miejscowości zamieszkałych przez górali kliszczackich, a niektóre występowały w całej Polsce. Co wieś, rolę a nawet dom mogły występować różnice, ale w większości wszystko wszędzie było. Pod wpływem przemian gospodarczych i ekonomicznych część zwyczajów i obrzędów zanikła, lub straciła dawny sens. Obecnie ludzie nie potrzebują wróżyć pogody, a rewolucja agrarna wyparła tradycyjne praktyki związane z produkcją rolną, chociaż np. dalej żywy jest zwyczaj wbijania w pola krzyżyków z palm. Szybki wzrost cywilizacji i tempo życia przyczyniły się do zmian a nawet całkowitego zaniku obrzędowości związanej z najważniejszymi wydarzeniami w życiu człowieka, jak narodziny, wesele, zgon. Wiele zwyczajów w zderzeniu ze współczesnym człowiekiem musiało odejść, nie mniej jednak nie umniejsza to roli, jaką miały dla mieszkańców dawnej wsi. Część zwyczajów nawet, jeśli straciły swój pierwotny sens, lub zmieniła się przestrzeń ich wykonywania, są nadal żywe, chociaż nie są już tak rygorystycznie przestrzegane i egzekwowane przez rodzinę i społeczeństwo.
DZIECKO
Podstawowym celem sakramentu małżeństwa było i nadal jest posiadanie potomstwa. Dzieci uznawane były za dar Boży, znak Bożego błogosławieństwa. O kobietach spodziewających się dziecka nie mówiło się, że jest w ciąży, tylko w stanie błogosławionym, bądź przy nadziei. Życzenia kolędnicze w każdym kątku po dzieciątku, a na piecu troje świadczą o tym, że wielodzietność była pożądana. Miało to również wymiar ekonomiczny. Więcej dzieci, to też więcej rąk do pomocy w gospodarstwie. Szczególnie dla ojca pożądany był syn, jako ten, który przejmie gospodarkę a także zachowa nazwisko i tym samym utrzyma ciągłość rodu. Pierwszy syn miał również przynieść rodzicom powodzenie w życiu i gospodarstwie. Dzieci były również gwarantem dochowania rodziców na starość. Inaczej wyglądała sytuacja z dziećmi nieślubnymi. Kobieta, która spodziewała się dziecka, nie będąc w sakramentalnym związku, była piętnowana i wyszydzana przez społeczeństwo, a nawet własną rodzinę. Określano ją pogardliwie przechocką lub latawicą a jej dziecko nazywano bąkiem. Zdarzało się również, że małżeństwa nie mogły mieć dzieci. Winę zazwyczaj upatrywano w kobiecie, o cosik ta z sobą porobiła, cosik w sobie zepsuła. Uważano również, że jest to kara za grzechy i brak Bożego błogosławieństwa, pokorało jo, ze jes jałowo. Często małżeństwa bezdzietne udawały się do Kalwarii Zebrzydowskiej i Częstochowy, żeby przebłagać za grzechy i wymodlić to upragnione potomstwo. Kiedy nie udawało się mieć własnych dzieci, małżeństwa brały na wychowanie dzieci z rodzin wielodzietnych.
Ludność wiejska nie mając wiedzy medycznej ani dostępu do opieki lekarskiej sama próbowała zapewnić sobie zdrowie i pomyślność wprowadzając szereg zakazów i nakazów. Stosowanie się do nich przez kobiety w ciąży, miało wpływ nie tylko na jej zdrowie i pomyślne rozwiązanie, ale także na wygląd i cechy charakteru dziecka. W przypadku komplikacji przy porodzie, urodzenia dziecka martwego, chorowitego lub ze znamionami, winę upatrywano w niezastosowaniu się matki do przyjętych zasad postępowania. Wierząc w prawdziwość przesądów, stosowanie się do nich było egzekwowane nie tylko przez najbliższą rodzinę, ale i całe społeczeństwo. Kobiety spodziewające się dziecka nie były traktowane w jakiś szczególny sposób. Musiały dalej zajmować się domem i gospodarstwem jak robiły to wcześniej. Niejednokrotnie kobiety w dniu porodu jeszcze pracowały w polu, dopołednia kopała ziymnioki a popołedniu zacyna rodzić, zdarzało się ze w polu urodziła. Wykonywały, więc wszystkie prace polowe, uważając, żeby nie dźwigać ciężkich rzeczy, bo mogłaby się oberwać, ani skakać z miedzy, bo dziecko by uciekło-poroniłaby. Było jednak szereg zakazów, przekazywanych z pokolenia na pokolenie, do których ciężarna musiała się dostosować. Kobietom w ciąży nie wolno było nosić korali ani żadnych supełkowych wisiorków, tak samo trzymać metra na szyi, ponieważ dziecko okręcone byłoby pępowiną. To samo tyczyło się przechodzenia popod lejcami u konia, czy popod płot. Nie wolno było jej siadać na pniaku, bo dziecko mogłoby mieć dużą głowę, ani na progu, ponieważ dziecko miałoby problem z wyjście. Kobieta w ciąży nie powinna przechodzić pomiędzy dwoma siedzącymi mężczyznami. Dziecko miałoby na głowie dwa wierzchołki-włosy w widoczny sposób by się rozdzielały. Kobieta przy nadziei musiała bardzo uważać, żeby czegoś się nie zlęknąć (wystraszyć), a gdy się czegoś wystraszyła to żeby nie dotknąć jakiejś swojej części ciała, zwłaszcza twarzy. Dziecko w tym miejscu miałoby znamię. Gdyby wystraszyła się ognia to znamię byłoby w kolorze czerwonym, a jak jaszczurki i węża to w kolorze brązowym i miało kształt zwierzątka.(tzw. myszkę). Kobietom w ciąży nie wolno było patrzeć na ogień. Nie wolno było również patrzeć na ludzi kalekich i brzydkich, bo dziecko też takie będzie, czy na zmarłych, bo dziecko urodziłoby się blade i anemiczne. Wierzono, że, na kogo kobieta się zapatrzy do tego będzie podobne dziecko, dlatego powinna patrzeć tylko na ludzi ładnych i o miłym usposobieniu. To jak kobieta w ciąży się zachowywała miało duży wpływ na zachowanie dziecka. Nie powinna kraść ani się kłócić, bo dziecko też będzie kradło i będzie kłótliwe. Kobiet spodziewających się dziecka nie proszono w kumoski, czyli za chrzestną, ponieważ jedno z dzieci mogłoby umrzeć. Jeśli jakieś dziecko zmarło to następnym nie dawano imienia tego zmarłego, bo źle by się chowało, a nawet też mogłoby umrzeć. Panowało przekonanie, że kobietą w ciąży niczego się nie odmawia. Gdyby ktoś odmówił jej pożyczenia czegoś to myszy by mu to zjadły. Kobiety w ciąży nie przygotowywały wcześniej żadnych rzeczy dla dziecka, bojąc się, że mogłoby urodzić się martwe. Nie chwaliły się również swoim odmiennym stanem, wręcz ukrywały pod chustką powiększający się brzuch. Po wyglądzie przyszłej mamy wiedziano czy będzie chłopczyk, czy dziewczynka. Gdy kobieta miała brzuch szpiczasty, wysoko położony, twarz ładną to mówiono, że będzie syn, a gdy brzuch miała rozlazły, a twarz jej brzydła, to córka, bowiem dziewczynki odbierają urodę. Do porodu, który odbywał się w domu wzywano tzw. babkę, która nie miała wykształcenia położniczego, ale miała rękę do tych spraw. Zazwyczaj była to starsza, doświadczona kobieta, która pomagała przy porodzie i opiece nad niemowlęciem w pierwszych dniach życia, lekarzy mało wzywali, jak miało żyć to żyło. Rodzina przeważnie była wielodzietna. Zdarzało się, że kobiety rodziły, co rok. Przeżywały dzieci silniejsze, co stanowiło naturalną selekcję, Bóg dał to i zabrał….taka wola boska. W domu musiała być woda święcona. Gdy dziecko rodziło się wątłe i nie dawano mu szans na przeżycie, to zaraz po urodzeniu chrzciła go babka odbierająca poród. W przypadku, kiedy dziecko urodziło się pokryte błoną mówiło się, że urodził się w czepku i będzie mu się w życiu szczęściło. Zwracano uwagę na dni tygodnia. Dziecko urodzone w sobotę lub niedzielę miało być leniwe, w poniedziałek ospałe i niemrawe. Mówiło się: o tyn się urodził wtedy abo wtedy, to tymu taki jes”, „o urodził się w dobry dzień. Żyjąc w zgodzie z rytmem natury, bacznie obserwowano zjawiska zachodzące na niebie. Wierzono, że fazy księżyca i to, w jakim znaku on jest, ma wpływ na życie człowieka. Dziecko urodzone na nowiu będzie mieć ciemne i smutne życie. Jeśli księżyc był w znaku bliźniąt, to dziecko będzie słabe i chorowite, jak w znaku wagi, to jego życie będzie jak na szali, raz dobre raz złe. Dobrze wróżono dzieciom urodzonym pod znakiem lwa, miały być silne i zaradne.
Zaraz po porodzie należało wstrzyknąć do oczu dziecka, pierwszego mleka matki tzw. siary, żeby nie ropiały. W tym samym celu wodę po pierwszej kąpieli należało wylać pod młodą ładną jabłoń. W żadnym razie nie wolno było wylewać wody na gnojowisko, do rowu, lub brudnej wody. Skutkowałoby to wypryskami, na skórze zrobiłyby się „buły”. Pierwszą kąpiel noworodka wykonywała babka odbierająca poród. Do wody wrzucano pieniądza żeby dziecko zawsze miało ich pod dostatkiem. Do kąpieli wrzucano również zioła, rumianek i macierzankę, które miały lecznicze właściwości na stawy i biodra. Niemowlakom robiono okłady z babki lancetowej na pępek- żeby ładnie się goił i na buzię żeby była gładka. Babka po pierwszej kąpieli kładła dziecko na kożuchu, żeby miało gęste, kręcone włosy. Niemowlę bardzo ciasno owijano, tak by nóżki i rączki były wyprostowane i skrępowane chustką. Miało to zapobiec krzywieniu się dzieci. Pod stopy kładziono wałek z materiału by zapobiec zrobieniu się platfusa. Pilnowano także by uszy przylegały do głowy, bo mogłyby później być brzydkie i odstające. Z dużą ostrożnością podchodzono do głowy dziecka, której do trzeciego miesiąca w ogóle nie myto. Bano się dotykać miękkiej części na głowie-ciemiączka, bo mogłoby wklęsnąć i byłaby dziura. Na głowie tworzyła się skorupa- ciemieniucha, którą smarowano masłem. Do chrztu nie wolno było wynosić dziecka na zewnątrz, ponieważ ktoś mógłby je zauroczyć. Nie wolno było także wieszać wieczorem pieluch na polu. Dziecko miałoby wówczas problem ze spaniem lub co gorsza boginka widząc pieluchy mogłaby je podmienić na swoje. Jak dziecko było płaczliwe, to uważano, że zostało podmienione przez boginkę. Matka, która przypuszczała ze tak się stało biła dziecko. Boginka słysząc płacz swojego dziecka, odnosiła matce jej dziecko a zabierała swoje. Często powodów płaczu upatrywano w rzuceniu przez kogoś uroku. Zamawiano wówczas kobietę, która potrafiła odcynić urok. Wrzucała do wody trzy węgielki i odmawiała tajemne formuły. Niektórzy twierdzą, że był to pacierz mówiony od końca. Gdy węgle opadły na dno, świadczyło to, że dziecko zostało zauroczone. Odcyniacka dawała mu do wypicia wodę, z której wyciągnęła węgle, i tą samą wodą zwilżała mu czoło i pępek. Żeby uchronić dziecko przed urokami zawiązywano mu czerwoną kokardkę. Jeśli powodem płaczu były wzdęcia, to dawano mu do picia, lub wdmuchiwano do buzi koper włoski, lub masowano brzuszek obrączką ślubną-trzy razy w jedną stronę. Gdy te zabiegi nie pomagały, dziecku dawano do ssania gałganek zrobiony z kawałka płótna, do którego wkładano cukier, lub ziarna maku. Czasem dodatkowo zamaczano gałganek w wódce, żeby dziecko było spokojne i spało. Uważano, że dziecko przed chrztem św. jest najbardziej narażone na złe moce, dlatego starano się je ochrzcić jak najszybciej.
Chrzest odbywał się najczęściej do tygodnia po porodzie, w dni robocze. W Pcimiu często było tak, że zapisując dziecko do chrztu, data chrztu stawała się automatycznie datą urodzenia, dlatego nie czekano długo z chrztem żeby nie było dużej różnicy. Na rodziców chrzestnych mówiło się kumotrowie. Kumoter na ojca chrzestnego, a kumoska na matkę chrzestną. W kumoski, czyli do chrztu proszono rodzinę, sąsiadów i osoby, z którymi żyło się w zgodzie. Zwracano uwagę żeby była to osoba z dobrym uosobieniem i poważana. Mówiło się, że dziecko podaje się na rodziców chrzestnych. Odmówienie komuś przyjścia w kumoski upatrywano jako grzech. Toteż zdarzało się, że jedna osoba miała kilkunastu chrześniaków. Kumoska kupowała kawałek materiału na koszulkę do chrztu. Przed chrztem przynosiła buchtę i masło. Becik dla dziecka kobiety pożyczały między sobą. Do chrztu przybierały go bogato mirtem i wstążką, dla chłopca różową a dla dziewczynki niebieską. Do chrztu szli sami chrzestni bez rodziców. Kumotrom nie wolno było brać dziecka na lewą rękę. Dodatkowo, gdy chrzczona była dziewczynka to niosła ją chrzestna, a gdy chłopiec to niósł chrzestny. Jeśli dziecko w czasie chrztu płakało to mówiono, że będzie ładnie śpiewać i będzie wesołe. Jeśli spało, to, że do wszystkiego będzie niemrawe. Po chrzcie kumotrowie obchodzili z dzieckiem wokół ołtarza. Kumoter powinien pocałować kumoskę za ołtarzem, żeby dziecko dobrze się chowało. Wracając z kościoła zwracano uwagę na tego, kogo się spotka. Źle wróżyło spotkanie kobiety, lub kota-sprowadziłoby to na dziecko nieszczęście. Pożądane natomiast było spotkanie po drodze mężczyzny, co miało zapewnić dziecku siłę i zdrowie. Jeśli w domu się nie darzyło, kobieta rodziła wcześniej martwe dzieci, to dziecko po chrzcie podawano jej przez okno. W Trzebuni na przyjęcie po chrzcie, tzw. radośniki, matka chrzestna przynosiła pokaźnych rozmiarów kukiełkę. Było to ciasto drożdżowe, coś w rodzaju plecionki. W Pcimiu kukiełki przynosiły sąsiadki dla karmiącej matki. Imiona dzieciom nadawano po ojcu lub dziadkach. Jak pierwszy był syn to często dawano mu imię po ojcu. Imiona dawano również takie, jakiego patrona było w danym dniu. Zwracano uwagę żeby były proste do wymowy i miały świętego patrona. Nieślubne dzieci przeważnie chrzczone były Adamem i Ewą(imiona wybierał ksiądz). Dzieci te miały jednego chrzestnego. Po powrocie ze chrztu kumoska wkładała dziecku pod poduszkę pieniądza, żeby było bogate, lub książkę żeby było mądre i dobrze się uczyło. Becik, w którym dziecko było chrzczone wyrzucało się na drzwi, żeby szybko zaczęło chodzić.
Matka po porodzie musiała iść na wywód do kościoła. Rytuał ten został ustanowiony na pamiątkę oczyszczenia Matki Bożej 40 dni po urodzeniu Jezusa. W kościele katolickim miał on formę błogosławieństwa. Do czasu wywodu matka spostrzegana jako nieczysta i szczególnie narażona na złe moce stanowiła również zagrożenie dla innych. Nie mogła wykonywać żadnych prac polowych, bo sprowadziłoby to burze. Nie mogła także czerpać wody ze studni bo woda ze studni ucieknie. Przestrzeganie tych zakazów było egzekwowane przez sąsiadów, a nie właściwe zachowanie kobiety spotykało się z oburzeniem i nagonką, „o juz wysła ta płanetnica, jesce na wywód nie obesła a już wysła, o bedo tu pierony biły, bedo tu burze…o bedzie sie tu teroz dzioło”. Do trzech dni po porodzie uważano żeby nikt nie odwiedzał położnicy, ponieważ schodzą z niej brudy. Okres połogu trwa sześć tygodni, ale kobiety chcąc jak najszybciej wrócić do swoich zajęć, przeważnie tydzień po chrzcie szły na wywód. Kobieta z dzieckiem czekała w wejściu do kościoła lub babińcu. Przychodził po nią ksiądz, kropił wodą święconą a następnie podawał jej świecę. Po błogosławieństwie kapłana kobieta mogła wejść do kościoła. W drodze do ołtarza odmawiano „Pod twoją obronę”. Kobieta klękała z dzieckiem przed ołtarzem, ksiądz odmawiał Kantyk Najświętszej Marii Panny, błogosławił dziecko i kropił wodą święconą. Od tego momentu matka mogła znów uczestniczyć w nabożeństwach i życiu społeczeństwa.
Można powiedzieć, że dzieci wychowywały się w polu. Matki od urodzenia zabierały je ze sobą do wszystkich prac rolnych. Od dziecka też przyuczane były do pracy w gospodarstwie i w zależności od wieku każdy miał swoje obowiązki. Rzadko, kiedy rodzice stawiali na wykształcenie dziecka. Sami często niepiśmienni, uważali, że nauka szkolna nie jest potrzebna a zaradność i pracowitość. Nawet, gdy dzieci były zdolne, w większości przypadków rodziców nie było stać na dalszą edukację, i nauka kończyła się na paru klasach szkoły podstawowej. Nie mniej jednak, chociaż w biedzie i niedostatku, dzieci wychowywane były w poczuciu własnej tożsamości i przynależności do społeczeństwa.
WESELE
Panowało przekonanie, że przeznaczeniem każdej kobiet jest małżeństwo i macierzyństwo. Kobieta powinna spełnić się w życiu, jako gospodyni, i to nadawało jej status ważności w społeczeństwie. Każda, więc dziewczyna marzyła o zamążpójściu, gdyż staropanieństwo wiązało się z wyśmiewaniem, pogardą i odrzuceniem. Dziewczyny zazwyczaj ubogie, którym nie udawało się znaleźć męża, dochowywały rodziców, lub skazane były na łaskę rodzeństwa i krewnych. Jeszcze gorzej traktowana była panna z dzieckiem. Zarówno dziewczyna jak i jej dziecko były przez wiejską społeczność spostrzegane, jako zagrożenie dla ich porządku wegetacyjnego. Ani jedno ani drugie nie mogło liczyć na akceptację i szacunek. Wyjątkiem były panny z nieślubnym dzieckiem, które miały poważny atut-majątek. Samotni kawalerowie byli traktowani mniej surowo niż stare panny, nie mniej jednak uważani byli za dziwaków i nieudaczników, którzy nie są zdolni do założenia rodziny. W ciągu roku obrzędowego panny próbowały z wróżb, pogody i przesądów odczytać swoją matrymonialną przyszłość. Zamożniejsze panny nie musiały się martwić staropanieństwem. Zawsze znaleźli się kawalerowie chętni na bogaty posag. Dziewczyny z wielodzietnych rodzin, mając kilka sióstr, musiały natomiast liczyć się z tym, że nie każda otrzyma przepustkę do małżeństwa, jaką był posag. Dziewczynie nie wypadało się uganiać za chłopakami, pierwszej nawiązywać kontakt. Rodzice strzegli jej cnoty, bo wiedzieli, czym mogą skończyć się potajemne spotkania. Kawalerowie zanim się ustatkowali chodzili na tzw. baciarkę, (na dziewczyny).Sposobności do spotkań było wiele. Zazwyczaj głębsze znajomości zawiązywały się na zabawach w karczmie, po nabożeństwach kościelnych, przy skubaniu pierza czy pracach polowych. Dobrym momentem do okazania pannie względów były odpusty, zarówno te parafialne jak i okoliczne. Do Kalwarii Zebrzydowskiej na odpust szło się pieszo, i przebywało tam przez trzy dni. Starsi pochłonięci modlitwą tracili czujność, co wykorzystywali młodzi żeby pobyć ze sobą. Kawaler chcąc przypodobać się dziewczynie, kupował jej na odpuście jakiś podarunek, zazwyczaj dziadowskie korale lub serce z piernika. Gdy już kawaler pobaciarzył, wybierał sobie jakąś pannę i wówczas zaczynały się zoloty. Mówiono wówczas, że zalyco się do dziewczyny. Młodzi dobierali się zazwyczaj sami, jednak decydującą rolę w kojarzeniu małżeństw mieli rodzice, zwłaszcza ojciec. Związek małżeński był chłodną kalkulacją zysków i strat. Najważniejszym czynnikiem był majątek a na drugim miejscu pracowitość. Uroda i wiek schodziły na dalszy plan, a czasem w ogóle nie miały znaczenia. Nie liczono się z wyborem młodych, ale zdarzało się też, że był on zgodny z wolą rodziców. O miłości starsi mówili, że przyjdzie z czasem. Najważniejszy był status materialny. Kiedy kawaler decydował się na ożenek, a rodzice byli temu przychylni, wysyłali do domu panny swatów na tzw. wywiad, zwiady, zoloty. Swatami byli zazwyczaj starsi mężczyźni, obeznani w temacie i wygadani. Mieli oni za zadanie dowiedzieć się czy rodzice dziewczyny są przychylni staraniom danego kawalera i co jej dadzą na nową drogę życia. Dyplomacja chłopska nie pozwalała swatom od razu ujawniać powodu swojej wizyty. Rozmawiano więc o sprawach codziennych i gospodarstwie, a dopiero później przechodzono do głównego tematu, też nie mówiąc wprost, o co chodzi. Jeden ze swatów mówił np.:
„Chcielibymy od wos, swaku nabyć jałówecke, podobno mocie na pozbyciu”(jałóweczką nazwana była dziewczyna na wydaniu).
Gdy rodzice okazywali aprobatę na wydanie córki, wówczas przechodzono do spraw związanych z przedstawieniem majątku kawalera i wianem dla dziewczyny. Rolą swatów było wytargowanie jak najwięcej dla przyszłych małżonków. Zdarzało się, że nie dochodziło do porozumienia, gdyż rodzice panny nie byli w stanie sprostać oczekiwaniom drugiej strony. Mówiło się, że zoloty się ozwioły. Traktowano to za wielką ujmę i obrazę zarówno dla swatów jak kawalera i jego rodziców. Gdy kawaler udoł się przyszłym teściom, a podczas wizyty swatów dochodziło do porozumienia w sprawach majątkowych, ustalano termin kolejnej wizyty. Rodzice pytali córkę czy chce danego kawalera, ale była to tylko pro-forma, gdyż decyzja już zapadła. Na drugim spotkaniu obecni byli młodzi i ich rodzice. Ustalano sprawy majątkowe i związane z organizacją wesela. Spotkanie to nazywano zrękowinami, zmówinami, ugadowinami czy zolotami. Po ustaleniu szczegółów młodzi szli do księdza dać na zapowiedzi i do notariusza spisać umowę majątkową, tzw. kontrakt. Zrękowiny mogły zostać zerwane, gdy któraś ze stron nie dopełniła zobowiązań majątkowych. Wesela odbywały się zazwyczaj 3-4 tyg. po daniu na zapowiedzi, w dni powszechne, najczęściej we wtorki, środy i czwartki. Nie robiono wesel w piątki, bo to dzień męki Pańskiej. Księża nie udzielali też ślubów w soboty, żeby ludzie nie grzeszyli nie idąc w niedzielę do kościoła. Przygotowania do wesela odbywały się zarówno w domu pani młodej jak i w domu pana młodego. Wynajmowano gospodynie, które umiały dobrze piec i gotować. W ostatnim tygodniu sąsiedzi przynosili jajka, sery, mąkę i inne produkty, jako wkład w wesele. Potrawy do stołu jeszcze w latach dwudziestych podawano na wspólnej misce dla kilku osób. Mięso było z własnego uboju, dlatego najkorzystniej było robić wesela zimą, żeby nie ulegało ono szybkiemu psuciu. Pieczono chleby, kołacze i buchty drożdżowe. Wypieków musiało być dużo, żeby wystarczyło jeszcze dla kobiet, które podczas wesela do chusteczki zbierały ze stołu placki dla dzieci i tych, którzy zostali w domu. Potrawy przygotowywane były w zależności od zamożności gospodarzy, ale starano się jak najlepiej ugościć weselników. Ważnym elementem był alkohol. Przygotowywano beczki z piwem i gorzołkę (wódkę), która odgrywała znaczącą rolę podczas wesela. Oprócz tego, że rozweselała gości, była także kartą przetargową, formą zapłaty. Młodzi zajmowali się przygotowaniem ubrań do ślubu. Strój pani młodej początkowo ludowy (gorset i spódnica) został z czasem zastąpiony białą haftowaną bluzką, białą spódnicą i zarzuconą na ramiona chustą (rąbkiem). W okresie zimowym zamożniejsze panny zamawiały sobie u pobliskich kuśnierzy kożuch z białych owczych skórek. Męski strój ślubny składał się z szytej specjalnie na tę okazję białej haftowanej koszuli, kamizelki i spodni suknianych. Wierzchnie okrycie stanowił serdak, górnica lub baja. Pod wpływem mody miejskiej w późniejszych latach zaczęto do ślubu ubierać się w białą sukienkę i garnitur. Sukienka pani młodej powinna być bez węzełków, w przeciwnym razie będzie miała ciężkie pożycie małżeńskie i dzieci będą jej chorować. Tydzień przed weselem następowało zapraszanie gości. Prosili młodzi, każdy osobno swoją stronę. Na wesela zapraszało się całe rodziny, ale nigdy nie było wiadomo ile osób przyjdzie z danego domu, toteż jedzenia trzeba było przygotować więcej. Dzień przed ślubem, zarówno w domu pana młodego jak i pani młodej odbywała się tzw. dobranocka. Grała muzyka(tak nazywano kapelę), schodzili się młodzi, tańczyli i śpiewali. Druhny ubierały izbę zielonymi gałązkami chojny i kolorowymi bibułami. Przygotowywały także bukieciki dla drużbów weselnych. Wieczorem przed domem pani młodej stawiano bramę zrobioną z żerdek i ozdobioną zielonymi gałązkami, brzuskami (brzozami ) i bibułą. Jeśli pan młody chodził wcześniej do innej dziewczyny, a żenił się z inną, kawalerzy dla żartu kradli bramę i przenosili ją pod dom tamtej dziewczyny. Wieczorem zaproszonych już wcześniej gości, po raz drugi szli zapraszać drużbowie. Zabierali oni wódkę i kołacza i szli na całonocną druzbackę. Ich oznaką była laska z przywiązaną białą chusteczką. Drużbowie chodzili od domu do domu, częstowali wódką , zapraszali na wesele i śpiewali.
Puście nos ta puście
Niek się nie burzemy
Bo jak nie wpuścicie
To drzwi wywalemy
(A. Oskwarek, Muzyka ludowa w Trzebuni)
Idziemy idziemy całej wsi donosić
Marysia kazała na wesele prosić!
We wtorek wesele, dzisiaj zapraszamy
Otwórzcie nam wrota, kiedy zapukamy
(A. Kiełbus, Trzebunianie o sobie)
Idziemy idziemy od nowego domu
Otwórzcie nam Ojcze, albo rozkaż, komu
Mili gospodarze, na kogoż czekacie?
Na wesele proszą a wy nie wpuszczacie
(W. Żądło, Stróża w moich wspomnieniach)
Drużbów umyślnie nie wpuszczano od razu, żeby mogli wykazać się śpiewaniem coraz to nowszych przyśpiewek. Po wpuszczeniu do domu i oficjalnym zaproszeniu, drużbowie częstowali gospodarzy wódką i kołaczem, a z domu wychodzili dopiero po zapewnieniu, że przyjdą oni na wesele. Sprosanie drużbów kończyło się nad ranem. Ślub odbywał się w porannych godzinach, bo później ksiądz zazwyczaj szedł do szkoły uczyć katechezy. Przygotowania, więc trwały od wczesnych godzin. Drużbowie udawali się po swoje druzki (druhny), które przypinały im do kapeluszy bukieciki a na lewą pierś gałązki mirtu przystrojone w długą białą wstążkę. Druhny zazwyczaj ubrane były jednakowo, w kwieciste spódnice i haftowane gorsety. W dniu ślubu robiły dla młodej pani wianek z mirtu i pomagały się jej ubrać. Mirt wplatano również w warkocze pani młodej, które zawiązane były białymi kokardami. Od wczesnych godzin porannych schodzili się goście, zarówno do domu młodej jak i młodego. Witała ich muzyka, przygrywając każdemu weselnego marsza, za który goście płacili do basów. Gości pana młodego częstowano jedzeniem i wódką, a następnie orszak weselny udawał się do pani młodej. Pana młodego prowadziły druhny. Gdy pani młoda mieszkała blisko to orszak szedł pieszo, gdy zaś droga była daleka jechano wozami lub w zimie saniami. W Stróży drużbowie i drużki zbierały się w domu pani młodej około godziny czwartej nad ranem, skąd udawali się do domu pana młodego niosąc duży bochenek chleba przybrany mirtem. Przed domem chleb odbierała matka pana młodego. Po krótkim poczęstunku pan młody wraz z gośćmi udawali się do domu młodej pani. Druhny niosły wówczas chleb upieczony w domu pana młodego. Po przyjściu matka pani młodej witała wszystkich gości chlebem, który wcześniej druhny dały matce pana młodego, a z powrotem został przyniesiony przez starościnę. Oba chleby kładziono w izbie na stole, gdzie miało odbyć się błogosławieństwo. Idąc do młodej pani, orszak weselny napotykał na swojej drodze przeszkody-bramy. Żeby móc iść dalej pan młody musiał opłacić okup alkoholem (gorzołką).Gdy pan młody przychodził ze swoimi gośćmi do domu pani młodej, nie chciano go wpuścić. Drużbowie lub goście weselni śpiewali przyśpiewki, kapele zaś im przygrywała. Zdarzało się, że wystawiono przebraną za młodą panią starszą kobietę. Chciała ona pocałować pana młodego, który się wzbraniał i uciekał. W końcu zezwalano na spotkanie młodych. Młoda pani starała się żeby przyszły mąż nie zobaczył jej pierwszy, gdyż miało jej to zapewnić przewagę nad nim w małżeństwie. Pan młody z kolei pilnował żeby przyszła żona nie wyszła mu na spotkanie przed bramę, bo później mogłaby uciekać z domu. Pani młoda przypinała panu młodemu mirtowy bukiecik z długą białą wstążką, a następnie wszyscy udawali się do domu na błogosławieństwo. Młodzi klękali do modlitwy, a rodzice czynili znak krzyża świętego nad ich głowami, błogosławili i kropili gałązkami mirtu zanurzonymi w wodzie święconej. Goście wraz z muzykantami śpiewali „Serdeczna Matko”. Panował również zwyczaj obsypywania młodych po błogosławieństwie pszenicą, co miało zapewnić im w życiu dostatek. Matka dawała córce kawałek chleba do chusteczki, który ta zabierała ze sobą do kościoła. Czyniono to po to, aby nigdy w życiu młodym nie zabrakło chleba. Podczas błogosławieństwa częstowano wszystkich gości kawałeczkami kołacza. W zamian dawali oni pieniądze, które następnie zsypywano do chusteczki i wiązano stuliny. Po błogosławieństwie wszyscy na czele z kapelą udawali się do kościoła. Panią młodą prowadzili drużbowie, a pana młodego druhny. Złym znakiem było spotkanie na drodze kota, bo oznaczało to, że któreś z małżonków w najbliższym czasie umrze. Zwracano uwagę również na pogodę, jaka panowała. Gdy było słonecznie wróżyło to młodym pomyślność. Gdy padał deszcz jedni twierdzili, że młodym leci z nieba majątek, i będą bogaci, inni zaś uważali, że jak pada to całe życie będą mieć opłakane. Uważano też by w dniu ślubu pani młoda nie wylała za dużo łez, bo to też wróżyło jej przepłakane małżeństwo. Podczas mszy św. obserwowano płomień świecy. Gdy zgasł na początku mszy, oznaczało to, że niedługo umrze któreś z małżonków, gdy płomień zgasł pod koniec mszy, to, że umrze im dziecko lub ktoś z rodziny. Jeśli świeca paliła się równym jednolitym płomieniem wróżyło to młodym szczęśliwe pożycie małżeńskie, jeśli zaś płomień był przerywany to oznaczało nieszczęście i źle przeżyte małżeństwo. Złą wróżbą było również, gdy coś w kościele upadło. Podczas składania przysięgi każdy z małżonków chciał mieć pod stułą rękę na wierzchu. Ten, komu udało się to zrobić miał rządzić w małżeństwie. Dobrą wróżbą dla druhen było, gdy podczas ślubu popatrzyła na nie pani młoda, bo to miało im zapewnić rychłe zamążpójście. Po mszy św. dwie starościny ze świecami podchodziły z panią młodą do ołtarza, gdzie kapłan błogosławił i kropił wodą święconą młodą małżonkę. Zwyczaj ten nazywano wywodem młodej małżonki z wieńca. Po ceremonii zaślubin młodzi wraz z drużbami szli poza ołtarz na ofiarę. Pani młoda uważała żeby to mąż dawał pieniądze na ofiarę, bo to oznaczało, że całe życie będzie jej dawał pieniądze. Następnie wraz z grającą kapelą i zaproszonymi gośćmi, małżonkowie udawali się na poczęstunek. Goście pani młodej szli do jej domu a goście pana młodego do jego domu, bowiem wesele odbywało się równocześnie w dwóch miejscach. Po drodze część gości z kapelą zatrzymywała się w karczmie, gdzie bawiono się nie raz do wieczora. Zdarzało się, że i młodzi również zachodzili z weselnikami do karczmy. Część gości wracała do swoich domów, bo zawsze było coś do zrobienia na gospodarstwie. Przychodzili na wesele pod wieczór. Małżonkowie udawali się na poczęstunek-obiad. Szli do domu, w którym później mieli zamieszkać, lub z którego wychodzili do kościoła, czyli domu pani młodej. Młodych małżonków i gości weselnych rodzice witali chlebem i solą. Po obiedzie małżonkowie się rozchodzili. Jeśli obiad był u pani młodej to pan młody wracał z drużbami do swojego domu, gdzie bawili się jego goście. Zdarzało się, że trzeba było jeszcze jechać po weselników, którzy zasiedzieli się w karczmie. W obydwóch domach goście jedli, pili śpiewali i tańczyli. Gdy nie było miejsca w domu, do tańców wynajmowano izbę u sąsiadów, lub bawiono się w stodole.
Muzykantami byli okoliczni grajkowie. Skład muzyki (tak nazywano kapelę) zależny był od dostępności danych muzykantów. Pierwotnie w skład kapeli wchodziły skrzypce i basy później wszedł bęben, akordeon i saksofon. Muzykanci towarzyszyli młodej parze i gościom od samego początku obrzędu weselnego. Obowiązkowo witali każdego z gości marszem, za który otrzymywali pieniądze do basów, a w późniejszych czasach na bęben. Przygrywali do tańca, ale i gościom, którzy śpiewali przyśpiewki odgrywali na zaśpiewaną melodię. Nieodłącznym elementem każdego wesela było pojawienie się nieproszonych gości tzw. ślęcków. Nie siadali oni z weselnikami za stołem, ale pili i tańczyli, zamawiając muzykę i płacąc za granie. Nie raz prowokowali też do bijatyki. Pod wieczór młody pan z muzyką i swoimi drużbami udawali się po panią młodą do jej domu. Druhny śpiewały:
Wybieraj się, Maryś, wybieraj się z nami,
Bo już para koni stoi przed oknami.
Wybieraj się, Maryś, bo już czas niemały,
Bo już gołąbeczki za las przeleciały.
Podziękujże mamie za twe wychowanie,
Podziękujże tacie za wywianowanie.
Podziękujże siostrom, że tak dobre były,
I że tobie ślubu pierwszej ustąpiły.
Przeproś też sąsiadów, coś im napsociła,
Ażeby na tobie wina nie ciążyła.
Pożegnaj się z domem, w którymś się chowała,
Że cię żadna krzywda tutaj nie spotkała
(W. Żądło, Stróża w moich wspomnieniach)
Młoda pani żegnała się z rodzicami i rodzeństwem, i jak w śpiewanej przyśpiewce przepraszała wszystkich, żeby z domu nie odchodzić skłóconą. Był to bardzo wzruszający moment. Rodzice „tracili” córkę, a ona też musiała się rozstać z panieństwem i wkroczyć w poważne życie. Wychodząc z domu dostawała do ręki święty obraz i kołacza. Drużbowie zaś zabierali na wóz jej posag, śpiewając:
Nasypcie nasypcie
Psenicki do skrzyni
Bo ich tam przednówek
Nie minie nie minie
Nasypcie do skrzyni
Bobu robacnego
To nie będzie trzeba
Omasty do niego
(I. Skowronek, Pcim 1965)
W zależności od zamożności rodziców dziewczyna dostawała malowaną skrzynię, ubrania, płótno, kołdrę, poduszki, pieniądze i zboże. Panowało przekonanie, że do posagu trzeba coś ukraść z domu pani młodej, toteż gospodarze pilnowali, żeby pochować, co cenniejsze rzeczy. Mimo to sprytni drużbowie zawsze coś zabrali, a zdarzało się, że nawet krowę i konia z wozem wyprowadzili ze stajni. Gdy drużbowie zasiedzieli się i długo nie chcieli wychodzić z posagiem śpiewano im:
Wyjeżdżaj furmanko
Bo już na cię cas
Bo tam nie przejedzies
Przez ten ciemny las
Furmanek wyjechał
Batem wytoczył
A w tem rozbujnicek
Z lasu wyskocył
Powiedz mi furmanku
Gdzie pieniążki mos
Bo jak mi nie powies
Zabije cię wraz
(I. Skowronek, Pcim 1965r.)
W czasie jazdy z posagiem śpiewano:
Przestała
Kukułecka kukać
Przestano już chłopcy
Do Hanusi pukać
Póki była panną
Panną panienecką
Zaglądali do niej
Od kluca dziurecką
A teraz już nie chcą
Bo się już wydała
Jesce na nią wygadują
Ze nocką chadzała
(I. Skowronek, Pcim 1965r.)
Na próg przed panią młodą wychodziła teściowa z chlebem i solą. W zwyczaju było, że młoda pani przy przywitaniu lub podczas ocepin obdarowywała domowników podarkami. Następnie teściowa zabierała synową do stajni, żeby nakarmiła bydło przyniesionym kołaczem. Miało to zapewnić dobre chowanie się zwierząt. Obrzęd przewożenia pani młodej z wianem nazywano przenosinami. Kulminacyjną częścią wesela były cepiny (czepiny, oczepiny), czyli oddawanie przez panią młodą wianka i zakładanie jej na głowę chustki. Było to symboliczne przejście ze stanu panieństwa do grona mężatek. Druhny podczas czepin śpiewały przyśpiewki, które informowały o tym, co ma się wydarzyć i dawały wskazówki młodej małżonce.
Marysiu Marysiu, co się z tobą dzieje?
Że na twojej głowie wianek ci się chwieje
Nie płacz, Maryś, nie płacz, wianuszka nie żałuj,
Rzuć wianek pod młynek, Józusia ucałuj
Czas ci już dziewczyno, czas ci już niemały,
Żeby starościny czepek zawiązały.
(W. Żądło, Stróża w moich wspomnieniach)
Po odtańczeniu druhen z panią młodą, sadzano ją na dzieży lub konwi, a starościna zdejmowała jej z głowy wianek i zakładała chustkę, wiążąc z tyłu głowy. Pani młoda wzbraniała się przed tym płacząc i zrzucając kilkakrotnie chustkę z głowy. Podczas ocepin śpiewano:
Oj chmielu, chmielu szerokie liście
naszą Kasieńkę ocepiliście
Zebyś ty chmielu na tyki nie loz
to byś nie robił z panienek niewiost
Ale ty chmielu na tyki lezies
Nie jedną panne z wionka wywiedzies.
(A.Oskwarek, Muzyka ludowa w Trzebuni)
Popularna przyśpiewka Składojcie się wszystkie dróżki, często rozpoczynała składanie datków przez gości weselnych na cepiec dla młodej pani.
Składojcie się wszystkie drużki Młodej Pani na pieluszki,
Bo jak będzie dziecko miała, czymże będzie powijała
(A. Oskwarek, Muzyka ludowa w Trzebuni)
Obśpiewany przez starościnę weselnik, dawał pieniądze na talerz, który trzymał starosta, lub też na podołek pani młodej. Co ambitniejsi starali się odśpiewać na zaczepne przyśpiewki starościny, lub samemu kogoś obśpiewać. Muzyka miała za zadanie odegrać melodię, na którą śpiewali weselnicy. W Stróży znany był po cepinach zwyczaj chodzenia z koziołkiem, który na grzbiecie miał położoną złotówkę i przyczepiony talerz, żeby goście do niego dawali datki. Śpiewano przy tym:
Koziołek z soli, gówka go boli,
dziewcyna płace, bo się go boi.
Napiliście, najedliśie, dyć się Boga bójcie
na koziołka, na koziołka po talarku włóżcie.
(O. Kolberg, Dzieła Wszystkie, tom 44,Góry i Pogórze.)
Czasem drużbowie robili koziołka z gliny lub karpiela i chodzili z nim przed cepinami. W latach międzywojennych zamiast robionego koziołka, druhny przystrajały we wstążki żywe zwierzę(barana, koźlątko). Z tak ustrojonym koziołkiem jedna z druhen obchodziła weselników i śpiewała:
Koziołek becy, bolą go plecy,
Bo się wyskakał za kozami w nocy.
Koziołek becy, plecy go bolą
Dziewczęta płacą, bo się go boją.
Dziewcyno, nie płac, koziołka się nie bój,
weź go za rozki, wywiedź go na gnój.
(O. Kolberg, Dzieła Wszystkie, tom 44,Góry i Pogórza)
Kiedy już wszystkich obśpiewano i obtańcowano, pan młody musiał jeszcze wykupić panią młodą od starościny i drużbów. Drużba tańcząc z młodą panią śpiewał:
Jużeś Maryś oczepiona,
jużeś Wojtusiowa żona
ale by cię mógł hołubić
musi cię ode mnie kupić
Wojtek, Wojtek, młody panie,
szykuj dobre częstowanie,
za pieniądze ani, ani
nie dostaniesz młodej pani.
(A. Kiełbus, Trzebunianie o sobie.)
Dobicie targu kończyło przekazanie przez pana młodego, drużbom i starościnie wódki, za którą oddawali mu młodą żonę. Tydzień po weselu odbywały się poprawiny, na które zapraszano rodzinę, drużbów, starostów. Znany był zwyczaj wykupywania przez młodą mężatkę swojego wianka od drużbów. Po dobiciu targu kładła go za szybę obrazu przywiezionego z posagiem. Jak pisał A. Kiełbus: Pośród rodzinnych uroczystości, wesele jest obrzędem najbardziej ceremonialnym, a zwyczaje z nim związane najbardziej zróżnicowane. Zwyczaje te niejednokrotnie różniły się, co wieś, rolę a nawet dom. Również kolejność obrzędów mogła być inna. Ocepiny bywały w pierwszym lub drugim dniu, zaś przenosiny mogły być przed ocepinami, na drugi dzień, po weselu lub kilka dni po ślubie. Gdy ślub był z osobą spoza wsi, dodatkowo wnoszone były zwyczaje danej wioski.
POGRZEB
Odejście bliskiej osoby zawsze było i jest trudnym przeżyciem, wywołującym smutek, lęk i tęsknotę. Dawniej śmierć jawiła się, jako naturalny etap życia człowieka. Tak jak w przyrodzie wszystko ma swój odpowiedni czas, tak i było w życiu człowieka. O umierającym mówiono przyszedł na niego cas. Ze śmiercią się godzono, nawet, gdy umierało małe dziecko. Mówiło się Bóg dał to i zabrał…taka wola boska. Starsi ludzie będąc u kresu życia, przeczuwali nadchodzącą śmierć i z poddaniem przyjmowali koniec wędrówki na tym świecie. Z jednej strony było pogodzenie się ze śmiercią, ale z drugiej strony lęk przed jej nadejściem. Obserwując przyrodę, zachowanie zwierząt i człowieka przeczuwano i przewidywano jej bliskość. Za symptomy zbliżającej się śmierci uważano niecodzienne zjawiska zachodzące w otoczeniu człowieka. Pojawienie się czerwonej łuny na niebie wzbudzało przerażenie i sygnalizowało nadchodzące nieszczęście, wojnę, chorobę, śmierć. Wierzono, że zwierzęta przeczuwają i sygnalizują śmierć najbliższych. Pies kopiący dziury w ziemi koło domu oznaczał, że ktoś z domowników wkrótce umrze. Złym znakiem była również pohukująca sowa i niespokojne zachowanie koni. Gdy komuś przewróciła się grusza albo jabłoń to mówiono: O to ta pewnie ktosik umrze, bo ta gruska się wom wywaliła…o to tam pewnie umrze gospodorz, bo sie wielko gruska wywaliła. Zapowiedzią śmierci miały być też sny. Obawiano się szczególnie snów o pędzących białych koniach, wyrywanych lub wypadających zębach, brudnej wodzie, czy o dziecku w wodzie. Szczególnym dniem w roku była Wigilia, ponieważ w tym dniu można było odczytać, co człowieka czeka w przyszłym roku. Za oznaki zbliżającej się śmierci uważane były również wszelkiego rodzaju odgłosy, stukania, pukania, spadające obrazy lub naczynia. Ludzie starzy przewidując swój koniec, starali się uporządkować swoje ziemskie sprawy, wydając rozporządzenia odnośnie majątku i przekazując dotychczasowo pełniące funkcje innym osobom. Panowało przekonanie, że umierającemu się nie odmawia, dlatego też słuchano tego, co mówił i starano się postępować zgodnie z jego ostatnią wolą. Według wiary i obyczaju człowiek umierający musiał być pojednany z Bogiem, dlatego wzywano księdza, aby udzielił mu rozgrzeszenia i ostatniego namaszczenia. Ludzie tak jak się rodzili, tak umierali w domu, wśród najbliższych. Podchodzono z ogromnym szacunkiem do momentu odejścia człowieka na tamten świat, starając się by wraz z człowiekiem odeszła i dusza zmarłego. Nie było to podyktowane tylko dobrem odchodzącego, ale także dobrem ogółu społeczeństwa. Od śmierci aż do pogrzebu stosowano wiele praktyk i zabiegów, mających uchronić przed szkodliwymi działaniami zmarłego. Wierzono, że nie zachowując wszystkich rytuałów, dusza może wrócić i gnębić żyjących. W momencie zbliżającej się śmierci, zapalano gromnicę, którą dawano do rąk umierającemu. Podczas agonii nie wolno było płakać, bo to przedłużyłoby odejście z tego świata, przerwałoby śmierć. Wierzono też, że lekką śmierć mają ci, którzy za życia dobrze postępowali i nikogo nie krzywdzili. Mówiło się, jakie życie, taka śmierć. Gdy ktoś długo nie mógł skonać uznawano to, jako karę za grzeszne życie. W chwili śmierci zatrzymywano zegar, gdyż w tym momencie kończy się życie, więc niech wszystko się skończy. Czasem zdarzało się, że zegar sam się zatrzymywał. Nieboszczykowi zamykano oczy, żeby kogoś sobie nie wypatrzył i nie zabrał ze sobą. Wierzono, że dusza wychodzi przez usta, mówiono: oddał ostatnie tchnienie, stąd też należało zamknąć zmarłemu usta, podwiązując szczękę, żeby dusza nie mogła wejść z powrotem w martwe ciało, bo zmarły stałby się upiorem. Okazaniem szacunku było mycie, golenie, czesanie i ubieranie zmarłego w odświętny strój. Podczas ubierania przemawiano do zmarłego, mówiąc mu, jakie czynności będzie się wykonywać. Wierzono, że łagodnymi prośbami i serdecznością zmarły pozwoli się ubrać, a zesztywniałe ciało stanie się miękkie i elastyczne. Zmarłego ubierano w najlepsze ubranie, jakie miał. Czasem jeszcze przed śmiercią przeczuwający jej nadejście, sam przygotowywał sobie ubranie, w którym chciał żeby go pochowano. Panny do trumny ubierano na biało lub w strój ludowy. Na biało ubierano również dzieci. Kobietom zakładano bluzkę, spódnicę i haftowaną zapaskę. Na zmarłym nie wolno było robić węzłów np. na koszuli, gdyż to zamykałoby mu drogę na tamten świat. Do czasu przywiezienia trumny zwłoki leżały na łóżku lub na słomie. Do rąk zmarłego dawano różaniec, książeczkę do nabożeństw lub święty obrazek. Trumnę robili lokalni stolarze, przeważnie z drzewa jodłowego. Z pierwszej heblowanej deski stolarz dawał trzoski (wióra) rodzinie zmarłego. Kładli je pod głowę nieboszczyka w trumnie a także wystawiali na początku roli, lub przed dom, co miało informować sąsiadów o czyjejś śmierci. O śmierci gospodarza powiadamiano pszczoły w ulu, żeby i one też nie odeszły. Gdy zmarła gospodyni, przewiązywano krowy w stajni na inne miejsce, bo mogłyby przestać dawać mleko. Zdarzało się, że zwierzęta swoim zachowaniem sygnalizowały, że wiedzą o śmierci. Krowy nie jadły przez kilka dni, zaś konie były bardzo niespokojne. Otwartą trumnę z nieboszczykiem trzymano na stołkach. Gdy szła burza to ją zamykano. Pod trumnę kładziono miskę z wodą i octem, żeby ciało nie puchło. Gdy było ciepło, zmarłego i izbę, w której leżał okadzano gałązkami chojny, żeby nie było czuć zapachu śmierci. Kołdry, pościel, prześcieradła i słomę, na której leżał zmarły w chwili śmierci, palono z dala od domu. Okna musiały być pozasłaniane i nie wolno było ich otwierać. Nie można było też spać w tym samym pomieszczeniu, w którym leżał zmarły, dlatego trumnę często trzymano w spiżarce lub kumorze. Do czasu pogrzebu, który odbywał się na trzeci dzień, na całej roli zaprzestawano prac polowych. Bliscy, rodzina, sąsiedzi codziennie schodzili się na czuwanie. Odmawiano modlitwy i rozmawiano o zmarłym. Panowało przekonanie, że o zmarłym nie można mówić źle, nawet gdyby za życia nie był dobrym człowiekiem. Wierzono, że do czasu pogrzebu, dusza przebywa w domu, a zmarły wszystko słyszy, co się o nim mówi. Różnego rodzaju odgłosy, zamykające się drzwi, spadające naczynia, mogły świadczyć, że dusza jeszcze nie pożegnała się z domem. Gdy przyśnił się zmarły, który w śnie chciał coś powiedzieć, ale nie mógł, potrzebował jedzenia lub picia, uważano, że potrzebuje on modlitwy, bo jego dusza jeszcze nie zaznała spokoju. W dniu pogrzebu rodzina żegnała się ze zmarłym całując go w czoło lub policzek. Trumny nie zabijano gwoździami, tylko kołkami. Po zmarłego do domu przychodził tzw. śpiewak. Często był to przewodnik kalwaryjski, który prowadził modlitwy i śpiew w domu i w drodze do kościoła. Po nieboszczyka przychodził również ksiądz. Trumnę trzeba było wynieść nogami zmarłego w stronę wyjścia. Uderzało się trzykrotnie w każdy próg, aby zmarły pożegnał się z domem, mówiąc przy tym pokój temu domowi. Orszak pogrzebowy zatrzymywał się przy kapliczkach, figurach i krzyżach przydrożnych, aby zmarły mógł po raz ostatni oddać im cześć. Gdy do kościoła było blisko trumnę nieśli synowie lub sąsiedzi. Gdy zmarły był strażakiem to nieśli strażacy. Trumnę zmarłej panny nieśli kawalerowie, a gdy zmarł kawaler to panny szły koło trumny niosąc świece. Gdy droga była długa, trumnę wieziona na wozie. Po powrocie do domu wóz ten odwracano do góry kołami, żeby śmierć z niego weszła w ziemię . Przed mszą pogrzebową śpiewana była przez księdza tzw. wilia-modlitwa po łacinie. Ziemia jawiła się, jako ta, która żywi człowieka, ale też, która go pochłania. Sypiąc grudki ziemi na trumnę, przed opuszczeniem jej do grobu, oznaczało, że ciało zmarłego łączy się z ziemią. Wypowiadano przy tym „wieczne odpoczywanie”. Podczas przysypywania grobu w Pcimiu śpiewak śpiewał:
Zmarły sąsiedzie, bracie, kolego
Z tobą się żegnamy
Przyjmij dar smutny
Który ci składamy
Trochę na grób twój
Porzucanej gliny
Od twych przyjaciół, sąsiadów, rodziny
Powracasz w ziemię
Co matką twą była
Teraz Cię strawi
Niedawno żywiła
Trzeba ci było
Odpocząć po biegu
Ty wstaniesz
Boś tu tylko na noclegu
Niedługo bracie
Z tobą się ujrzymy
Tyś już tam doszedł
My jeszcze idziemy
Ta droga każda
Która nas w świat wodzi
Na ten ubity gościniec wychodzi
Boże ten zmarły
W domu twym przebywa
U stołu twego jadał, Ciebie używał
Na twej litości polegał bezpieczny
Daj duszy jego odpoczynek wieczny.
(I.Skowronek, Pcim 1965)
Nieodłącznym elementem ceremonii pogrzebowej było opłakiwanie zmarłego, zwłaszcza przez kobiety. Wierzono, że dusza jest blisko ciała a zmarły słyszy. Brak płaczu byłby dla niego obrazą. Po śmierci zaś nie wolno było długo rozpaczać, ponieważ zmarły musi we wiadrach nosić wszystkie te łzy, i byłoby mu ciężko. Inaczej wyglądał pogrzeb samobójcy. Chowano go pod cmentarzem, a w pochówku nie uczestniczył ksiądz ani sąsiedzi, tylko najbliższa rodzina. Wyjątkiem wśród samobójców byli umysłowo chorzy, oni byli chowani jak normalni ludzie. Matki, które zmarły przy porodzie razem z dzieckiem, chowano w jednej trumny.
Piotr Sadowski „Gmina Pcim-piękno przyrody, bogactwo historii, siła tradycji”
Danuta Oskwarek „Obrzędy rodzinne”