ZWYCZAJE I OBRZĘDY DOROCZNE
ZWYCZAJE I OBRZĘDY DOROCZNE
Obrzędowość ludowa ukształtowała się na pierwotnych wierzeniach pogańskich oraz chrześcijaństwie, które miało niebagatelne oddziaływanie na ludowy rok obrzędowy. Przejawy religijności można było dostrzec we wszystkich obszarach życia człowieka- w obrzędowości, zwyczajach, pracy na roli a także przestrzeni wnętrza domowego. W przeszłości czas wyznaczały pory dnia, zachodzące zmiany na niebie i w przyrodzie oraz święta i uroczystości kościelne. Dla określenia czasu posługiwano się terminami świąt dorocznych, na św. Marcina, w adwencie, na Zielną, na Anielską, w Wielkim Poście, na Godne Święta, po Wielkanocy. Duża część zwyczajów wiązała się ze świętami kościelnymi, które wyznaczały rytm życia człowieka. Sacrum łączyło się z profanum i obie te strefy przenikały się nawzajem. Zwykłe przedmioty, poświęcone, zyskiwały szczególną moc leczniczą i chroniącą przed złem. Były też nieodłącznym elementem zabiegów i praktyk, które tworzyły zwyczaje i obrzędowość danej społeczności. Z jednej strony była pobożność, modlitwa, przestrzeganie prawa kościelnego, a z drugiej ustanowione przez człowieka i przyjęte przez daną społeczność praktyki, które wynikały z naturalnej ludzkiej potrzeby życia w pomyślności, bezpieczeństwie i spokoju.
Barbara Ogrodowska w swojej publikacji „Święta polskie. Tradycja i obyczaj” pisze:
Zewnętrznym wyrazem udziału w święcie są zwyczaje, czyli zachowania powtarzane w pewnych sytuacjach, spotykające się ze społeczną aprobatą; obyczaje- zwyczaje, których zachowanie wynika z przyjęcia określonych norm i których złamanie uważane jest za wielce naganne; oraz obrzędy- zachowania szczególne, uroczyste, zrytualizowane; znaki, gesty, czynności i słowa wykonywane i wypowiadane ceremonialnie, złączone wspólną intencją, którą jest wywołanie emocji i głębokiego przeżycia ważnej sprawy, szczególnej sytuacji lub przyjęcia uznawanych wartości. Towarzyszą one świętom i obchodom świątecznym.
ADWENT
Cykl obrzędów dorocznych rozpoczynał czterotygodniowy adwent, który w kulturze ludowe postrzegany był równie rygorystycznie jak Wielki Post. Przez cały adwent aż do św. Józefa (18 marca) nie wolno było orać w polu ani wykonywać prac w ziemi, która po wydaniu z siebie plonów powinna odpoczywać. Tak jak w Wielkim Poście, w środy, piątki i soboty trzymano ścisły post. W czasie adwentu nie urządzano zabaw, a kobiety rezygnowały z noszenia na głowie barwnych chustek. Długie wieczory spędzały na wspólnych pracach jak darcie pierza (skubanie, wyskubki), łuskaniu grochu czy haftowaniu. Był to również dobry czas na kojarzenie małżeństw. Obowiązkowo wszyscy chodzili codziennie na roraty- poranną mszę św. ku czci Najświętszej Marii Panny, wieczorami zaś w domu całymi rodzinami modlono się i śpiewano Spuście nam na ziemskie niwy. Tradycyjnie w adwencie, co bogatsi gospodarze zabijali prosiaka (świniobicie), i robili na święta kiszki i kiełbasy, a zasolone mięso i słoninę przechowywali w kumorze lub w drewnianej szafie zwanej spyrcarnią. Panował zwyczaj, żeby w adwencie nawzajem ukraść sobie trochę gnoju do wiaderka, co miało zapewnić krowom mleko przez cały rok.
Szczególnie oczekiwanym dniem w okresie adwentu, zwłaszcza przez dzieci był dzień św. Mikołaja (6 grudnia). W całych Karpatach św. Mikołaj był czczony, jako patron pasterzy, obrońca ludzi i inwentarza przed wilkami. W późniejszym okresie zaczął być uważany za opiekuna dzieci, który przynosi najmłodszym prezenty. Św. Mikołaj miał moc pojawiania się niepostrzeżenie, a prezenty w nocy z 5 na 6 grudnia zostawiał pod poduszką, w butach czy skarpetach. Dzieci wierzyły, że św. Mikołaj obserwuje ich zachowanie i przychodzi z prezentami tylko do tych grzecznych, niegrzecznym zaś przynosi rózgę. Zwyczaj obchodzenia domów przez przebranego św. Mikołaja (w szaty biskupie) i rozdawania dzieciom upominków, w dniu 6 grudnia znany był już w XIX w. Po II wojnie światowej dzieci przed 6 grudnia pisały listy do św. Mikołaja prosząc w nich o wymarzone prezenty. Listy te zostawiały na oknie, skąd św. Mikołaj niepostrzeżenie je zabierał. Dzień św. Mikołaja szczególnie kultywowany do dnia dzisiejszego jest w Pcimiu, gdyż jest on patronem parafii. Jest to dzień odpustu i rozluźnienia adwentowych zakazów.
Ważnym świętem podczas adwentu było św. Łucji. Uważano, że jest to najkrótszy dzień w roku stąd przysłowie
Św. Łucja dnia przyrzuca.
Dzień ten miał duże znaczenie ze względu na prognozowanie pogody na przyszły rok. Okres dwunastu dni od św. Łucji do wigilii odpowiadał 12 miesiącom. Każdy dzień przypisany był jednemu miesiącowi (jaka pogoda w św. Łucji taka będzie w styczniu itd.). Pogodę wróżono również z cebuli. Przekrawano 6 cebul na 12 połówek( każda odpowiadała za jeden miesiąc) a następnie wyciągano środek i do każdej połówki wsypywano po łyżeczce soli. We wigilię gospodyni sprawdzała stan soli w cebuli. Gdy była nienaruszona, oznaczało to, że dany miesiąc będzie mroźny lub suchy, natomiast, gdy sól się rozpuściła i w cebuli była woda, te miesiące miały być deszczowe. Wierzono, że w św. Łucji szczególnie aktywne są czarownice. Żeby dowiedzieć się, kto we wsi zajmuje się czarami, należało codziennie odkładać po jednym ogarku z pieca, a następnie spalić je w wieczór wigilijny. Żeby zdemaskować czarownicę nad palącym ogniem gotowano powązkę (płótno do cedzenia mleka) nabitą szpilkami i mieszano ją krężołkiem od przęślicy (narzędzie używane do przędzenia). Osoba zajmująca się czarami odczuwała parzenie i przychodziła do domu, w którym wykonywano ten zabieg. W dniu św. Łucji panny przynosiły do domu gałązkę czereśni, która jeśli zakwitła do Bożego Narodzenia, wróżyła dziewczynie zamążpójście. W przypadku, gdy w jednym domu było więcej panien na wydaniu, tej, której czereśnia pierwsza zakwitła, ta miała pierwsza wyjść za mąż.
WIGILIA
Z dniem wigilijnym (nazywanym wiliją) wiązało się wiele wróżb i przesądów, które miały zaważyć na pomyślności w przyszłym roku, zarówno w życiu jak i gospodarstwie. Obserwowano pogodę i zwierzęta, zwracano uwagę na zachowanie człowieka, wszystko po to, by w jakiś sposób przewidzieć swoje losy w najbliższym czasie. Wierzono, bowiem że wigilia jest takim dniem, który ma znaczący wpływ nie tylko na zdrowie, ale i życie człowieka oraz funkcjonowanie jego gospodarstwa. Już z samego rana należało biec do rzeki lub potoku, żeby zanurzyć w wodzie nogi i obmyć twarz. Miało to zapewnić zdrowie i urodę na cały nadchodzący rok. W tym samym celu myto twarz wodą do której wkładano pieniądze, co miało dodatkowo zapewnić bogactwo. Pieniądza wkładano również do łóżka, żeby ich nigdy nie brakowało. Bacznie obserwowano w tym dniu pogodę, z której wróżono nie tylko pogodę na następny rok, ale również przyszłość matrymonialną dla panien. Gdy było słonecznie, zapowiadał się dobry, pogodny rok. Ładna pogoda była również dobrą wróżbą dla bogatych i ładnych panien, które w niedługim czasie miały znaleźć męża. Pogoda szara i mglista zaś wróżyła zamążpójście wszystkim pannom, niezależnie od wieku, urody czy zamożności. Od wigilii do Nowego Roku, tak jak wcześniej od Łucji do wigilii, obserwowano codziennie pogodę, która miała być wyznacznikiem pogody w poszczególnych miesiącach roku. Tym razem każdy dzień odpowiadał za dwa miesiące, dopołudniowa pogoda za pierwszy miesiąc a popołudniowa za drugi. Powszechnie wierzono, że jako wilijo taki cały rok, dlatego szczególnie w tym dniu zwracano uwagę na poprawne zachowanie. Starano się być dobrym, radosnym, uczynnym i niekłótliwym, żeby cały rok takim być. Mówiło się :
„we wilijo chłopców biją a we święta dziewczęta”
toteż dzieci nie narażały się swoim rodzicom, żeby później przez cały rok nie były karcone. Przestrzegano aby w tym dniu nikomu niczego nie pożyczać, bowiem naraziłoby się na utratę własnego mienia. Dobrze wróżyło, gdy we wigilię pierwszy wszedł do domu mężczyzna. Cały rok będzie się darzyło, a dodatkowo, gdy ktoś miał cielną krowę to będzie ona mieć bycka. Gdyby pierwsza weszła kobieta to ” lepi diabła było widzieć jak to babe”. Wierzono, że we wigilię czarownice kradną ze strzech słomę lub gnój z gnojowisk, aby odebrać krowom mleko i przekazać je swoim. Żeby temu zapobiec należało okadzić krowę słomą urwaną ze strzechy po północnej stronie dachu. We wigilię każdy z domowników miał określone zadania do wykonania. Mężczyźni zajmowali się oporządzeniem stajni i przygotowaniem słomy i siana na całe święta. Krowom celowo dawano dużo siana, żeby cały czas stały i jadły, bowiem leżące krowy w tym dniu zwiastowały śmierć kogoś z rodziny. We wigilię gospodarz przejeżdżał konia, aby był cały rok zdrowy. Gdy koń przyciągałby w tym dniu drzewo z lasu jedni wierzyli, że to przyniesie dobry rok, inni zaś, że wraz z drzewem przyciągnie też do domu gady. Gospodynie zajmowały się przygotowaniem wieczerzy, wypiekami i sprzątaniem. Należało pościągać wszystkie wiszące na kołkach kożuchy, co miało zabezpieczyć przed padaniem bydła. Jeśli zostawiłoby się wiszący sznurek, to zwiastowało to spotkanie w ciągu roku węży. Gospodyni podczas gotowania musiała uważać żeby nie dotknąć się pieca, bo mogłoby się jej cały rok nie darzyć. Zebrane śmieci wynosiła daleko na miedzę, żeby robactwo nie trzymało się domu. Należało okadzić kury, święconym jałowcem, żeby lis je nie porywał. W tym dniu gospodyni przygotowywała trzy ziemniaki, rano, w południe i wieczorem. W zależności, który pierwszy zakiełkował, taka pora była dobra do sadzenia. Jeśli pierwszy zakiełkował poranny, oznaczało to, że ziemniaki trzeba sadzić na czasie, jak wieczorny, to trzeba sadzić jak najpóźniej.
Dzieci w ciszy, pod okiem mamy zajmowały się ubieraniem drzewka, które wisiało u stragarza szczytem w dół. Nazywano je podłaźnikiem lub podłaźnicą. Podłaźnik należało ściąć w dniu wigilijnym, chyba, że wypadał wtedy nów. Drzewka ścięte na nowi szybko traciły igły co było złą wróżbą dla domowników. Podłaźnik czy też podłaźnicę ubierano ozdobami przygotowywanymi podczas adwentu. Były to jeżyki z bibuły, łańcuchy ze słomy czy grochu, karmeliki (kawałek ziemniaka lub korpiela zawinięty w bibułę lub złotko-miało przypominać cukierka) orzechy, „światy” z opłatków. Ozdoby wykonywano z tego, co było dostępne, dlatego może rozpowszechniła się tradycja robienia dekoracji z opłatków, które rokrocznie roznosił organista po domach. Opłatki wypiekano również w domach, używając do tego specjalnej matrycy z różnymi wzorami z życia Świętej Rodziny. Za pomocą śliny sklejano różnorodne kapliczki i żłóbki. Najbardziej popularne były światy w kształcie kuli, zrobione ze sklejonych do siebie krążków opłatka. Jedną z ważniejszych ozdób były jabłka. Jak podaje Tadeusz Seweryn w swojej publikacji „Podłaźniki” w św. Szczepana w Trzebuni, gdy panna pozwoliła kolędnikowi zerwać jabłko z podłaźnika był to dla niego sygnał, że jest przychylna jego zalotom. Gdy zaś nie pozwoliła na zerwanie jabłka, oznaczało to, że kawaler musi szukać szczęścia gdzie indziej, bo ona go nie chce.
Przed wieczerzą wigilijną, którą zaczynano wraz z pojawieniem się pierwszej gwiazdy na niebie do domu wnoszono snopki niewymłóconego owsa. Ustawiano je w kącie izby i pod stołem, a także rozścielano płasko pod obrus na stole. Pod stół wigilijny kładziono również metalowe przedmioty, siekierę, lemiesz od pługa, trzęsło czy łańcuch. Podczas wieczerzy należało trzymać na nich bose stopy, żeby były silne jak żelazo i nigdy nie bolały. W niektórych domach rozsypywano pod stołem również żyto, które palone podczas burzy, miało uchronić domostwo przed piorunami. Nogi stołu obwiązywano łańcuchem, aby zapewnić jedność rodzinie. Na stół w zależności od domu rozkładano siano, rozesłany snopek owsa, garść ziaren owsa, pieniądze, dwie kromki chleba żytniego i pszennego. Wszystko przykrywano obrusem, i tak przystrojony stół zostawiano do św. Jana (27 XII). Pomiędzy dwie kromki chleba wkładano nóż. Jeśli zardzewiał po stronie chleba żytniego oznaczać to miało nieurodzaj na żyto. Jeśli rdza chwyciła cały nóż to nieurodzaj na obydwa zboża. Dobrą wróżbą był brak rdzy. Pod obrus wkładano również kromkę chleba z włożonym do środka opłatkiem. Gospodarz na wiosnę wkładał ją pod pierwszą skibę podczas prac polowych, co miało chronić plony przed szkodnikami oraz dawał do zjedzenia koniowi, co miało mu zapewnić zdrowie i dobrze wykonaną pracę. Na czterech rogach stołu umieszczano po bochenku chleba, co miało symbolizować cztery pory roku. Chleb ten należało jeść do Nowego Roku, przy czym jeden cały bochenek musiał być nienapoczęty, aby przyszły rok był urodzajny i pełny jak ten bochenek. Można było go rozkroić dopiero w Nowy Rok.
Na wigilię parę dni wcześniej należało ukisić barszcz, zwany żurem. Gospodyni gotowała go ze suszonymi grzybami i podawała z ziemniakami. Oprócz żuru przygotowywano pierogi z jabłkami lub serem, gotowane na mleku korpiele (karpiel,brukiew), kapustę z grochem, kompot z suszonych owoców tzw. galas. Barszcz czerwony z uszkami wszedł później, tak samo jak ryby, które na stołach wcześniej pojawiały się sporadycznie. Na stole znajdował się również miód, którym smarowano opłatki. W wieczór wigilijny nie zapominano również o zwierzętach. Zanim domownicy zasiedli do stołu, wynoszono jedzenie i picie ptakom, aby nie wyrządzały szkód w polu. Po wieczerzy obowiązkowo należało iść do obory. Zwierzętom zanoszono wszystko to, co domownicy jedli podczas wigilijnego obiadu oraz opłatek, zazwyczaj kolorowy. Przy karmieniu bydła chlebem, zwracano uwagę, żeby każde zwierzę wszystko zjadło, w przeciwnym razie mogłoby w ciągu roku zachorować a nawet zdechnąć. Przy stole zostawiano jedno wolne miejsce, dla samotnego wędrowca, który zawitałby w ten wieczór do ich domu. Zasiadając do stołu domownicy obwiązywali się słomianymi powrósłami, co miało im zapewnić zdrowie w przyszłym roku. Zdejmowano je dopiero po powrocie z pasterki. W kieszeni należało mieć pieniądza, aby przez cały rok ich nie brakowało. Wieczerzę wigilijną zwaną obiadem, rozpoczynano od modlitwy, również za zmarłych a następnie gospodarz rozdawał wszystkim opłatki i składano sobie życzenia. W ten jeden wieczór nikt nie siadał do stołu skłócony. Jakaś moc sprawiała, że darowało się winy i chociaż na ten jeden wieczór zapominało o wyrządzonych krzywdach. Opłatek lub chleb także smarowano miodem i zjadano na samym początku. Każdy z domowników odwracał się i oglądał na ścianie swój cień, wróżąc z tego długość życia. Wielki i ciemny cień miał zapowiadać długie życie, zaś mały lub brak cienia zwiastował domownikowi śmierć w najbliższym roku. Podczas posiłku, który należało jeść w ciszy, nie wolno było wstawać od stołu, bo mogłoby się nie dożyć kolejnej wigilii. Mogła to robić tylko jedna osoba, zazwyczaj gospodyni, która podawała potrawy. Nie wolno było pić ze szklanek lub garnków, ponieważ dojrzewające zboża niszczone byłyby przez ptaki. Jeszcze do połowy XX wieku domownicy jedli z jednej miski, co w niektórych domach praktykowane jest do dnia dzisiejszego. Po każdej potrawie gospodyni spłukiwała ją i napełniała poza stołem wigilijnym. Podczas jedzenia polewki z suszonych śliwek zwracano uwagę by każdy miał taką samą ilość pestek, bowiem wróżyło to zdrowie wszystkim domownikom. Jeśli ktoś miał mniej pestek było to dla niego złą przepowiednią. Wszyscy zasiadający przy stole musieli spróbować każdej potrawy.
Po wieczerzy i obrzędowym karmieniu bydła panowało wiele zwyczajów, które co wieś a nawet, co dom różniły się trochę, nie mniej jednak znaczenie miały to samo-zapewnić zdrowie i pomyślność. Domownicy udawali się do stodoły i kładli na słomie, co miało zapewnić urodzaj w nadchodzącym roku. Niektórzy aż do pasterki leżeli na snopku zboża, który rozesłany był pod stołem. Czyniono to na pamiątkę betlejemskich pasterzy, którzy spali przy owcach. Do izby wnoszono maśnicę, i każdy z domowników musiał nią poruszać jakby robił masło. Wierzono, że dzięki temu przez cały rok będzie pod dostatkiem masła. Po wigilii wszyscy z domu biegli znów do rzeki, aby się obmyć wodą. Podczas drogi nie wolno było rozmawiać. Należało wracać z mokrymi rękami i twarzą, aby zapewnić sobie zdrowie i urodę. Domownicy biegli również na „grzyby”. Zbierali źdźbła trawy lub trzaski drewna i rzucali na piec, tak jakby były to grzyby do suszenia. Gdyby ktoś tego nie zrobił to nie byłoby urodzaju na nic. Panny liczyły też drewna, jak liczba ich była parzysta to oznaczało, że w niedługim czasie wyjdą za mąż. W tym samym celu obejmowały balaski w płocie a następnie je liczyły. Żeby dowiedzieć się skąd będzie przyszły mąż, nasłuchiwały szczekania psów, bowiem wierzono że kawaler przyjdzie z tej strony, z której szczeka pies. O północy wszyscy szli do kościoła na pasterkę zwaną północką. Wierzono także, że o północy zwierzęta przemawiają ludzkim głosem i mogą przepowiedzieć śmierć gospodarza. Po powrocie z pasterki nabierano wody ze studni i wlewano do miski do której wrzucano również pieniądze. O świcie w Boże Narodzenie wszyscy domownicy musieli umyć się w tej wodzie. Zwyczaj ten w zależności od domu, praktykowany był również w Nowy Rok. Wierzono także że w noc wigilijną zakwita kwiat paproci, a szczęśliwcowi który go odnajdzie ukaże skarby zakopane w ziemi.
Pewnemu Góralowi, gdy właśnie o północy szedł w wiliją przez las, wpadł kwiat paproci do kierpca i odkrył mu wszystkie skarby podziemne. Przyszedł do domu, począł z radością opowiadać o tem; lecz niebawem, gdy wyzuwał kierpce, aby je schować, wyrzucił gdzieś cudowny kwiat paproci i postradał skarby, któremi się co dopiero cieszył. (Trzebunia) (E. Janota, Lud i jego zwyczaje. Zwyczaje świąteczne)
BOŻE NARODZENIE
Boże Narodzenie określane Godnymi Świętami było jednym z najważniejszych świąt. Przestrzegano, aby w tym dniu nie chodzić w gości. Wszyscy obowiązkowo szli do kościoła, a resztę dnia spędzali w gronie domowników, na modlitwie i śpiewaniu kolęd. Wracając z kościoła zwracano uwagę, kto do domu przyjdzie pierwszy, to ten miał być do wszystkiego pierwszy. Tak samo każdy chciał pierwszy nabierać wody ze studni, którą później kropiono pola. W Boże Narodzenie tak jak w Wielkanoc nie można było sprzątać a nawet przygotowywać posiłków. Zjadano to, co zostało z wigilii. Przestrzegano, aby w ciągu dnia nie leżeć, bo zboże w polu by się zwaliło.
ŚWIĘTEGO SZCZEPANA
W drugi dzień świąt w św. Szczepana w kościele święcono owies i obsypywano się nim nawzajem, a następnie zbierano ziarna i część dawano kurom, żeby się dobrze niosły a część zostawiano do pierwszego siewu. Ziarno rozsypywano również na pole mówiąc: `
„uciekaj diable z ostem, bo idzie św. Szczepan z owsem”.
Miało to zapobiec zachwaszczaniu pola. W św. Szczepana można było już robić porządki. Zebrane ze stołu wigilijnego zboże mieszano z tym do siewu, a ze słomy robiono powrósła, którymi obwiązywano drzewa owocowe mówiąc „rodźcie kochane jabłka udane”. Miało to zapewnić obfite owocowanie drzew. Dodatkowo przy obwiązywaniu, gospodarz powinien mocno potrząsać drzewem, żeby tężyzna drzewa przeszła na niego.
W św. Szczepana po wsi ruszali kolędnicy, niosąc radosną nowinę o narodzinach dzieciątka Jezus. Tradycyjna grupa kolędnicza składała się wyłącznie z mężczyzn w wieku od 18 do 25 lat, a w późniejszym okresie zaczęli chodzić również chłopcy w wieku szkolnym. Kolędników wyczekiwano i uważano za honor przyjmowanie ich do domu. Wierzono, że wnoszą pomyślność, dostatek i urodzaj. Gdy jakiś kawaler zachodził do panny to w św. Szczepana szedł do jej domu po kolędzie. Ugoszczony przez gospodarza otrzymywał aprobatę swoich zalotów wobec dziewczyny. Kolędnicy często w towarzystwie kilku muzykantów śpiewali stare pastorałki i kolędy oraz inscenizowali scenki przedstawiające wydarzenia biblijne, lub jak w przypadku chodzenia z Turoniem mające wymiar magii agrarnej. Ważnym elementem było podczas składania życzeń, obsypywanie domowników owsem, naśladujące sianie zboża.
Na szczęście, na zdrowie,
żeby się wam darzyło, mnożyło
w komorze, w oborze,
na kołeczku, we woreczku,
w każdym kątku po dzieciątku.
Daj Boże, żebyście mieli tyle wołków
ile w płocie kołków,
tyle owiec
ile w lesie mrowiec,
a w polu by stał snop przy snopie,
kopa przy kopie,
a gospodarz między kopami
jako miesiąc między gwiazdami.
By szedł wóz za wozem do gumna
jak pszczoły do ula.
Żebyście byli tacy weseli
jak w Niebie Anieli!
(Życzenia kolędnicze, A. Kiełbus, Trzebunianie o sobie.)
Zwyczajowe chodzenie z kolędą miało często charakter barwnych widowisk. W Trzebuni, Stróży i Pcimiu kolędnicy chodzili z gwiazdą, turoniem, szopką i tzw. żywą szopką (Herody). Jednym z najważniejszych atrybutów grupy kolędniczej była gwiazda, symbolizująca Gwiazdę Betlejemską. Niósł ją tzw. Gwiazdor, który prowadził kolędników z dobrą nowiną. Gwiazda miała obracać się w prawo, ponieważ wierzono, że kręcona w przeciwnym kierunku, może sprowadzić na domowników nieszczęście. Sam wygląd kolędników, ich strój i rekwizyty miały symboliczne znaczenie i nabierały mocy sprawczej tak jak wypowiadane przez nich życzenia. Odwrócony do góry włosiem kożuch symbolizował obfitość i dobrobyt, natomiast powrósła ze słomy urodzaj. Na interesującym nas obszarze kolędnicy często chodzili z turoniem, który według dawnych wierzeń, był uosobieniem sił mających wpływ na przyszłe urodzaje. Tury to wymarły gatunek dzikich zwierząt, podobne do dużych ras bydła domowego. W grupie kolędniczej była to maszkara, przedstawiająca głowę rogatego zwierzęcia z kłapiącą paszczą, obitą futrem lub skórą i osadzoną na drążku. Zgięty w pół kolędnik, przykryty kożuchem lub kocem, trzymał nad głową turonia i był prowadzony przez Żyda lub Dziada. Turoń wyrywał się, skakał, robił psoty, zaczepiał i straszył domowników. Zmęczony harcami turoń padał na ziemię a jego śmierć symbolizowała obumarłą na zimę przyrodę. Kolędnicy różnymi sposobami, nie raz w zabawny sposób próbowali cucić turonia. Tak jak przyroda na wiosnę powraca do życia, tak turoń w końcu ożywał i nabierał wigoru. Inscenizacja ta miała zapewnić w nadchodzącym roku urodzaj na polach, płodność zwierzętom oraz zdrowie i dostatek gospodarzom i wszystkim domownikom. Kolędnicy chodząc po domach przedstawiali również wydarzenia biblijne dotyczące narodzin Jezusa za panowania króla Heroda. W skład takiej grupy nazywanej ”Żywą szopką” (Herody) wchodzili zazwyczaj: król Herod, Marszałek, żołnierze, Trzej Królowie, Diabeł, Śmierć, Żyd, Turoń i muzykanci. Wymagało to przygotowania odpowiednich kostiumów i rekwizytów, a kolędnicy musieli wykazywać się też zdolnościami aktorskimi. Inscenizacja zaczynała się od wejścia marszałka, który prosił o tron dla króla. Kulminacyjnym momentem była śmierć okrutnego Heroda, jako kara za popełnione zbrodnie mordu niemowląt. Śmierć zabierała ciało a diabeł duszę grzesznika. Dalszy ciąg widowiska ubarwiał Żyd z Turoniem. We wszystkich interesujących nas wsiach żywa była również tradycja kolędowania z szopką, której wykonanie zależało od wyobraźni i ambicji kolędników. Konstrukcja robiona była z drewna, oklejana papierem i malowana. Szopkę często robiono na wzór kościoła. W dolnej jej części znajdowała się scena dla kukiełek wyrzeźbionych z drewna i ubranych w kostiumy wykonane ze szmatek, które poruszane były przez jednego z kolędników. Przedstawienie szopkowe składało się z kilku scenek religijnych i świeckich.
NOWY ROK
Koniec roku to zarówno czas podsumowań tego, co udało się zrobić, ale i patrzenia w przyszłość, jaka ona będzie. Dlatego począwszy od wigilii ludzie starali się różnymi praktykami zapewnić sobie zdrowie i pomyślność w nadchodzącym roku. Jeszcze na starym roku należało pooddawać wszystkie długi, bo w przeciwnym razie cały nadchodzący rok będzie się je miało. W wigilię Nowego Roku (W Sylwestra) przynoszono z rzeki wodę, do której wkładano tyle pieniędzy ilu było domowników.
W Nowy Rok rano wszyscy myli twarz tą wodą żeby być zdrowym i bogatym. Każdy wyciągał po jednym pieniądzu i pocierał nim zęby żeby się nie psuły. Pieniądza tego należało przez cały rok nosić przy sobie, żeby przynosił szczęście. Już od północy w Nowy Rok po domach chodzili tzw. podłaźnicy na podłazy, lub inaczej na podsypkę. Podłaźnikiem bywał zazwyczaj ktoś z rodziny, dobry znajomy, dziecko czy kawaler, który szedł na podsypkę do domu swojej wybranki. Składano noworoczne życzenia i sypano owsem wymieszanym z drobnymi monetami. Należało dobrze podsypać każdy kąt w domu a także stodołę czy stajnię. Gdy gospodarz, do którego się przyszło był w dużym poważaniu, sypano pszenicą, jako zbożem cenniejsze. Podłaźniki czy też podsypkoce wszędzie byli przyjmowani i goszczeni, i tak jak kolędników, wyczekiwano ich przyjścia. Traktowano to za duży honor, gdy na podsypkę ktoś przyszedł, bo wierzono, że przyniesie to szczęście i urodzaj.
Życzenia noworoczne.
Wstępuję do domu Waszego,
z powinszowaniem Roku Nowego.
Nowy Rok nadchodzi, daj Boże szczęśliwie,
którego Wam, gospodarze, winszuję życzliwie.
Maryja nam porodziła Zbawiciela Świata,
abyśmy dożyć mogli szczęśliwego lata.
Niech Wam Pan Jezus błogosławi,
a Maryja niechaj swą łaską sprawi,
abyśmy nie doznali nędzy,
Mieli zawsze dość pieniędzy i pełno w komorze,
w oborze i każdym miejscu, daj Boże.
(W. Żądło, Stróża w moich wspomnieniach)
W wigilię Trzech Króli– Objawienia Pańskiego (6 stycznia) obserwowano pogodę. Gdy był silny wiatr, przepowiadano nadchodzącą wojnę. W święto Trzech Króli święcono w kościele kadzidło-jałowiec i mirrę oraz kredę i kawałki drzew zwłaszcza cisu. Kadzidła tego gospodynie używały do okadzenia bydła przed pierwszym wypasem.
ZAPUSTY
Święto Trzech Króli w kalendarzu ludowym kończyło czas godów, i rozpoczynał się okres zwany zapustami. Był to czas zabaw i poluzowania, po adwentowym poście. W zapusty często zawierano małżeństwa, głównie ze względów praktycznych. Zimowy klimat sprzyjał przechowywaniu mięsa z zabitej na święta świni, toteż nie było problemu z jego gromadzeniem na wesele. Nie było też prac polowych, więc można było bez przeszkód bawić się nawet kilka dni.
Po wsiach chodziły grupki osób poprzebieranych za cyganów. Udawali biedne cygańskie rodziny z dzieckiem na rękach (zrobioną kukłą), i czasem w zabawny sposób próbowali wyłudzić jakieś datki, którymi były przeważnie jajka.
W okresie zapustów wypada parę świąt kościelnych, z którymi wiązano pewne zabiegi magiczne. Każda poświęcona rzecz była traktowana, jako swoisty amulet, coś, co wpływało na zdrowie i urodzaj, ale też, jako coś, co mogło uchronić lub zapobiec nieszczęściu.
Ważnym św. było Matki Bożej Gromnicznej- Ofiarowanie Pańskie (2 lutego). W kościele święcono gromnice, tradycyjnie wyrabiane z pszczelego wosku. Zapaloną świecę starano się donieść do domu, lub rozpalano ją na nowo. Płomieniem gromnicy wypalano na tragarzu znak krzyża, a także nad wszystkimi drzwiami w domu. Ten sam zabieg robiono również w oknach. Przechowywano ją zazwyczaj za świętymi obrazami, a zapalano w oknie, gdy była burza. Miało to uchronić domostwo przed uderzeniem pioruna. Zapaloną gromnicę wkładano do rąk konającemu, a także palono przy zmarłym do pogrzebu, a czasem nawet jeszcze trzy dni po pogrzebie.
W święto Błażeja (3 lutego) patrona od chorób gardła, święcono w kościele jabłka. Zjedzenie poświęconego owocu miało chronić przed chorobami gardła. W dniu św. Agaty (5 lutego) w kościele święcono chleb, sól i wodę. Poświęconą wodę wlewano do studni, aby zapewnić czystość i dobry smak wydobywającej się z ziemi wody. Chleb natomiast miał chronić od pożaru i powodzi. Gdy gdzieś była duża woda, która mogła przynieść zniszczenie, zakopywano kawałek poświęconego chleba i woda opadała lub omijała to miejsce. Z pogody w dniu św. Agaty próbowano przewidzieć koniec zimy. Panowało porzekadło:
„gdy św. Agata odkryje brzyski, to chowaj zgryzki”.
Ostatki, czyli ostatnie dni przed Wielkim Postem były czasem spotkań i zabawy. W tłusty czwartek gospodynie piekły chrust, a w późniejszym okresie weszły również pączki. Panował zwyczaj combrzenia (ciągnięcia) się za włosy, przy którym mówiło się comber. Mieszkańcy nieraz całej roli, a nawet z sąsiedniej wioski schodzili się w domu, w którym była największa izba. Zawsze znalazło się paru lokalnych grajków, którzy przygrywali do tańca i śpiewu. Zabawa we wtorek kończyła się o 12 w nocy, bo zaczynała się już środa popielcowa a co za tym idzie zakaz zabaw.
WIELKI POST
W Środę Popielcową zwaną wstępną lub Popielcem, która rozpoczynała Wielki Post, obowiązkowo należało iść do kościoła na posypanie głowy popiołem ze spalonych, zeszłorocznych palm. W tym dniu ściśle trzymano się postu, trzy posiłki w tym jeden do syta. Jedzenie było jałowe i bardzo ubogie-pieczone ziemniaki na blasze lub sabaśniku (szabaśnik), własna kiszona kapusta, chleb, galas(kompot z suszonych owoców). Wszystkie patelki i garnki należało jeszcze przed rozpoczęciem Wielkiego Postu, dokładnie wyszorować popiołem i wyparzyć w gorącej wodzie, aby nie został na nich żaden tłuszcz. W środę popielcową kobiety szły do karczmy i tańczyły na len i na konopie. W tańcu starały się jak najwyżej podskakiwać, bo miało to dać wysokie plony lnu i konopi.
Okres Wielkiego Postu był czasem modlitwy i wyciszenia. Muzykanci chowali instrumenty, gdyż nie wolno było grać, słuchać muzyki ani tańczyć. W środy, piątki i soboty obowiązywał ścisły post, ale i w pozostałe dni nie jedzono wcale lepiej, gdyż okres wielkiego postu zbiegał się z przednówkiem. Zapasy zboża i ziemniaków kończyły się, a ziemia jeszcze zmarznięta nie mogła dać żadnych plonów. Oczekiwanie na Zmartwychwstanie Jezusa było też oczekiwaniem na przebudzenie się po zimie ziemi, która wyda nowe plony. Podczas Wielkiego Postu gorliwie brano udział w nabożeństwach kościelnych, Drodze Krzyżowej i Gorzkich Żalach. Dniem wytchnienia od wszystkich zakazów i postu był dzień św. Józefa (19 marca). Kościół w tym dniu dawał dyspensę, z której większość ochoczo korzystała. Nie było grzechu ani zgorszenia, że zjadło się coś tłuściejszego czy wypiło alkohol. Organizowano nawet wesela.
WIELKANOC
Okres Wielkanocny rozpoczyna Niedziela Palmowa zwana też kwietną. W tym dniu na pamiątkę wjazdu Chrystusa do Jerozolimy święci się palmy, które we wsiach kliszczackich nazywano „bagnieć”. Robiono je z lysek (gałązi leszczyny), które okręcano batem i wiązano witkami wierzbowymi. Na czubku ubierano roślinami zielonymi, bukszpanem, trawami (tzw. miotełki) i baziami zwanymi również jak palma-bagnieciami. Dekorowano głównie wstążkami z bibuły, ale również kwiatami z bibuły. Z poświęconej bagnieci gospodyni wyciągała gałązkę bazi i uderzała nią każde zwierzę w stajni by dobrze się chowało. Następnie łamała ją na drobne kawałeczki i dawała do zjedzenia bydłu. Dzieciom zaś dawano do zjedzenia kotki z bazi, co miało chronić je przed chorobami gardła. W Wielki Piątek gospodarz wycinał kawałki lysek z bagnieci i robił krzyżyki, które należało zanieść na wszystkie pola przeznaczone do siewu. Miało to uchronić zboża przed żywiołami i wpłynąć na urodzaj. Zabieg ten wykonywany był w Wielki Piątek lub w Wielką Sobotę. Krzyżyki przybijano również nad drzwiami od obory, żeby uchronić bydło przed skutkami czarów. Po przyjściu z kościoła obiegało się z palmą trzykrotnie wkoło domu zaś dzieci uderzało się nią mówiąc:” Nie jo bije, palma bije. Za tydzień to będzie wielki dzień”. Poświęcone palmy przechowywano za świętymi obrazami lub nad drzwiami wejściowymi. W ciągu roku wykorzystywano ją do różnych zabiegów, wierząc, że poświęcona ma magiczną moc. Kawałek bazi gospodarz wkładał do kromki chleba ze stołu wigilijnego i zakopywał pod pierwszą skibę podczas wiosennych prac polowych. Bagnieć używano do okadzania krów przy pierwszym wypasie oraz koni do pierwszej orki. Palmę kładziono również na progu drzwi od stajni, aby krowa ją przekroczyła, gdy pierwszy raz po zimie wychodziła na pastwisko. Podczas burzy palono kawałek bagnieci i okadzano dom, żeby ją rozgonić i uchronić się przed piorunami. W oknie umieszczano oprócz gromnicy, również krzyżyk zrobiony z lysek. Przed dom zaś wynoszono łopatę do chleba i ciosek, co również chroniło przed piorunami.
Wierzono, że w Wielki Piątek woda w studni jest święcona i ma szczególną moc. Jeszcze przed wschodem słońca należało nabrać jej do wiaderka, by wszyscy domownicy się w niej umyli. Miało to zapewnić urodę, a dodatkowo wypicie tej wody miało dawać zdrowie przez cały rok. W Wielki Piątek nie pracowano już w polu, a jeśli była taka konieczność to robiono to najwyżej do 15. Pątnicy udawali się do Kalwarii Zebrzydowskiej na Misterium Męki Pańskiej. Wieczorem w kościołach odprawiano nabożeństwa Drogi Krzyżowej i Gorzkich Żali, które prowadzone były przez tzw. Śpiewaków. Byli to ludzie świeccy, najczęściej przewodnicy kalwaryjscy i pielgrzymkowi. W tym dniu rolnicy szczególnie obserwowali pogodę, z której wróżyli plony i pogodę na żniwa. Gdy pogoda była ładna to uważano, że cały rok będzie ładny i plony będą obfite. Pogoda deszczowa i mglista wróżyła zaś nieurodzaj, zwłaszcza na zboża, bowiem jaki Wielki Piątek takie żniwa.. W Wielki Piątek znane były porzekadła:
Jak jes rosa to siana donosa.
(poranna rosa wróżyła suchy rok i nieurodzaj na siano).
Jak będzie mróz to na kępie siana wóz.
(mróz w Wielki Piątek zapowiadał urodzajny rok, wszystko miało urosnąć, nawet posadzone na złej ziemi).
W Wielką Sobotę święcono w kościele pokarmy: chleb, jajka ( surowe lub gotowane, w zależności od domu), kiełbasę, masło, sól, korzeń krzonu (chrzan), drożdżowe baranki (gospodynie same wypiekały w specjalnych foremkach, które pożyczały sobie nawzajem), plecionkę czy drożdżową buchtę, ziemniaka przeznaczonego do sadzenia. Nie był praktykowany zwyczaj malowania pisanek. By zabarwić jajka gotowano je w łupinach cebuli, herbacie, czy burakach. Po przyjściu ze święcenia pokarmów należało z koszykiem trzykrotnie obejść dom i stodołę, mówiąc przy tym „uciekaj gadzina, bo idzie święcenina”. Miało to uchronić domowników i bydło głównie przed wężami, które jeśli byłyby w pobliżu to opuszczą gospodarstwo i nie będą już więcej wracać. Tradycyjnie w tym dniu każdy odwiedzał grób pański, przy którym stała warta (zazwyczaj strażacy i ministranci) W Wielką Sobotę w kościołach odprawiana jest uroczysta liturgia Wigilii Paschalnej na początku, której kapłan święci ogień. Dawniej poświęcone węgielki z palonego przed kościołem ogniska zabierano do domu i przechowywano na wypadek choroby bydła. Wówczas wrzucano je do wody i dawano wypić zwierzęciu. Węgle te również wrzucano do święconej wody i kropiono tym obejścia i pola.
Świętowanie Wielkiej Niedzieli rozpoczynało się uroczystą mszą rezurekcyjną połączoną z procesją. W zależności od parafii msza ta odprawiana była w poranek Wielkanocny lub po uroczystościach Wigilii Paschalnej w sobotę. Podczas procesji, która obchodzi trzykrotnie wokół kościoła, można było rozpoznać, kto we wsi zajmuje się czarami, gdyż osoba taka wchodziła do kościoła po drugim okrążeniu. Wielkanoc była wielkim świętem. Tak jak w Boże Narodzenie nie można było zamiatać, bo wymiotłoby się pieniądze. Nie można było brać do ręki igły, gdyż to groziło spotkaniem z wężem w ciągu roku. Nie odwiedzano się, gdyż święto to należało spędzić we własnym domu. Tak jak w Boże Narodzenie nie można było również leżeć w ciągu dnia, ponieważ zboże w polu mogłoby się zwalić. Po porannej mszy wszyscy zasiadali do wielkanocnego śniadania, podczas którego jedzono poświęcone w sobotę pokarmy. Obowiązkowo należało zjeść kawałek chrzanu i jajko. Nic, co było poświęcone nie mogło się zmarnować, więc z resztek poświęconych pokarmów przygotowywano chrzanówkę. Była to zupa gotowana na serwatce, do której dawano wędliny, jajka, chrzan. Święconego drożdżowego baranka zjadano, natomiast, jeśli ktoś miał cukrowego to razem z kotkami z bazi gospodyni wrzucała go do studni, wlewając dodatkowo wodę święconą. Wierzono, że dzięki temu woda będzie zdrowa i czysta, a podczas deszczów czy burzy nie ulegnie zmąceniu. Skorupki z poświęconych jajek gospodynie mieszały z ziemią, gdzie później sadziły warzywa, co miało wpłynąć na obfite plony, a główki kapusty miały się szybciej zawiązywać. Z pogody, jaka panowała w Wielkanoc, panny wróżyły swoją przyszłość matrymonialną. Jeśli była ładna, to za mąż miały wydawać się tylko ładne panny. Pogoda mglista, pochmurna i deszczowa z kolei stanowiła dobrą wróżbę dla starszych panien, które do tej pory nie miały powodzenia u kawalerów.
Głównym zwyczajem w Wielkanocy Poniedziałek zwany Śmigustem lub Lanym Poniedziałkiem było polewanie się wodą tzw. polewacka. Do tego celu używano m.in. sikawek zrobionych z dzikiego bzu lub wiader. Polewacka zaczynała się od samego rana. Kawalerzy polowali na dziewczyny idące z kościoła, które chociaż uciekały, tak naprawdę chciały być polane wodą, zwłaszcza panny na wydaniu. Miało to im zapewnić powodzenie i zamążpójście. Żeby mieć szczęście na cały rok to musiało się zostać polanym. Mówiło się:” do Zielonych Świątek to można i w piątek polywać.”.
ZIELONE ŚWIĄTKI
W okresie wiosennym przypadały tzw. Dni Krzyżowe, obchodzone w poniedziałek, wtorek i środę przed Wniebowstąpieniem Pańskim. W trosce o dobre plony, powierzając je opiece Bożej, w tych dniach rolnicy uczestniczyli w nabożeństwach połączonych z procesjami do kapliczek i krzyży przydrożnych położonych wśród pól. Podczas procesji śpiewano Litanię do Wszystkich Świętych. Po procesji wierni uczestniczyli we mszy św. na zakończenie, której śpiewano okolicznościową pieśń, której ostatnie wersy zależne były od stanu pogody. W przypadku suszy proszono o deszcz, lub gdy było mokro o jego ustanie.
Królu, Boże Abrahamie,
w Tobie moc i dobroć sama.
Wejrzyj na to ludzkie plemię
i urodzaj daj na ziemię.
Wejrzyj na to ludzkie plemię
i pogodę daj na ziemię.
Święto Zesłania Ducha Świętego nazywane Zielonymi Świątkami przypada w 50 dni po Wielkanocy (między 10 maja a 13 czerwca) i obchodzone było przez dwa dni (niedziela i poniedziałek). W tych dniach przybierano- majono domy i budynki gospodarcze zielonym gałązkami i brzozami. Tradycyjnie wieczorami palono ogniska zwane sobótkami. W tym celu trzeba było przygotować odpowiednią ilość patyków, chrustu i chojny żeby stos płoną jak najwyższym ogniem. Palono również okocki – snopy żytniej słomy. Ogniska palono na polanach, popod lasem, nad zabudowaniami, tak by z daleka były widoczne. Schodzili się młodzi i starzy, często całymi rolami, żeby wspólnie biesiadować. Urządzano skoki przez ognisko, śpiewano i tańczono przy dźwiękach przygrywających lokalnych grajków. Panował także zwyczaj smażenia jajecznicy. Oprócz ogniska palono pochodnie zrobione z brzozowych mioteł, na końcach, których wiązano lniany materiał zanurzony w smole, ropie czy nafcie. Z zapaloną pochodnią chłopcy biegali pomiędzy polami. Miało to zabezpieczać plony przed różnego rodzaju klęskami żywiołowymi. W niedzielę opalano pola z żytem a w poniedziałek z pszenicą.
BOŻE CIAŁO
Jedenaście dni po Zielonych Świątkach zawsze w czwartek obchodzone jest święto Bożego Ciała-Uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Pańskiej. Po dzień dzisiejszy we wszystkich kościołach odbywają się procesje do czterech ołtarzy przygotowanych na zewnątrz. Od pokoleń ołtarze przygotowują parafianie przy kapliczkach, krzyżach czy cmentarzu. Przybierają je świeżymi kwiatami i brzozami. Po procesji urywano gałązki z brzóz i zanoszono do domu, co praktykowane jest do dzisiaj. Wierzono, że zatkane w polach będą chronić plony przed szkodnikami i powodzią, zaś zatknięte w domu za krokiew, miały chronić przed burzami. W ostatnim dniu oktawy Bożego Ciała święcone są wianki zrobione z polnych ziół i kwiatów. Wierzono, że mają one właściwości lecznicze i odstraszające złe moce. Wieszano je nad drzwiami obory, przy drzwiach wejściowych do domu czy za świętymi obrazami. Miały chronić zwierzęta przed chorobami a także domostwo przed burzami. W ciągu roku z zasuszonych ziół robiono lecznicze napary. Suszu używano również do okadzania pomieszczeń i bydła.
WNIEBOWZIĘCIE NMP
W Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny znane, jako Matki Boskiej Zielnej, obchodzone 15 sierpnia, wierni święcą w kościołach bukiety z ziół, kwiatów i warzyw. Tak jak dawniej, obecnie kobiety również dużą wagę przywiązują do tego, co w takim bukiecie musi się znaleźć, chociaż część ziół zastępowana jest okazałymi ogrodowymi kwiatami. W dawnej społeczności rolniczej każda gospodyni musiała mieć w ogródku przydomowym zioła, które stanowiły lekarstwo na różne dolegliwości, a dodatkowo poświęcone chroniły też przed żywiołami i czarami. Dlatego z dużą starannością na Matki Boskiej Zielnej przygotowywały bukiety, które były okazałych rozmiarów. W bukiecie tym znajdowało się boże drzewko, macierzanka, babka lancetowa, dziurawiec, piołun, wrotycz, krwawnik, pantofelki Matki Boskiej, włosy anielskie, ruta, borsucze ziele, mięta pieprzowa, mięta końska, szałwia, corne ziele (krwiściąg lekarskie), makówka, len, konopie, gałązka leszczyny z orzechami, gałązka dębowa z żołędziami, jarzębina, kłosy zbóż, korzeń marchwi, pietruszki, czosnek, koper, jabłko, a także kwiaty ogrodowe-malwa, nagietek, piwonia, giergonia (dalia), barwinek, słonecznik. Po powrocie z kościoła gospodynie na parę dni zostawiały poświęcony bukiet na grządce z kapustą żeby liście ładnie zwijały się w główki. Następnie wnoszono go domu i wieszano w celu zasuszenia. W ciągu roku zioła te wykorzystywano na różne dolegliwości zarówno ludzkie jak i zwierzęce. Kobietom w ciąży, gdy się oberwały (nadwerężyły) podawano do wypicia boże drzewko. Jak ktoś miał dolegliwości brzuszne stosowano piołun, na niestrawność miętę a na choroby wątroby-dziurawiec. Krowom po ocieleniu w celu oczyszczenia, dawano do wypicia i zjedzenia „corne ziele”, a koniom na wzdęcia –miętę końską. Poświęconymi bukietami okadzano stajnie a także krowy, gdy po raz pierwszy szły na pastwisko.
ŚWIĘTEGO ANDRZEJA
Zbliżający się koniec roku i uśpiona na zimę przyroda sprzyjały praktykom wróżebnym, które miały na celu przewidzieć, co wydarzy się w nadchodzącym roku. W kulturze ludowej zamążpójście było ważnym aspektem kobiecego życia, dlatego panny szukały sposobności, aby niejako przewidzieć swoją matrymonialną przyszłość. Szczególnym dniem wróżb o charakterze matrymonialnym oprócz wigilii Bożego Narodzenia była również wigilia św. Andrzeja (Jędrzeja), która przypada na koniec roku liturgicznego. W tym dniu dziewczęta spotykały się w jednym domu, aby wróżbami odgadnąć, co czeka ich w najbliższym roku. Popularną wróżbą było lanie przez dziurkę od klucz, włókna lnu czy gałązkę brzozową, roztopionego wosku na wodę. Dziewczęta próbowały z uformowanych w wodzie woskowych figur odgadnąć osobę i wygląd przyszłego męża. Czasem był to jakiś atrybut, jak fajka czy instrument, który naprowadzał wróżącą na danego kawalera. Dobrym znakiem była uformowana kołyska, która wróżyła rychłe zamążpójście. Inną znana wróżbą było układanie po jednym bucie każdej dziewczyny przez całą długość pomieszczenia aż do progu. Tej, której pierwszy but będzie przy progu wróżono zamążpójście w nadchodzącym roku. Panny tak jak we wigilię Bożego Narodzenia nasłuchiwały również, z której strony zaszczeka pies, to z tej przyjdzie przyszły mąż. Popularna była także wróżba polegająca na liczeniu kołków w płocie mówiąc na przemian kawaler, wdowiec. Na kogo wypadło przy ostatnim kołku taki miał się trafić mąż, albo kawaler, albo wdowiec.
ODPUSTY
Wiara, pobożność i bojaźliwość sprawiały, że mieszkańcy dawnych wsi wszystkie uroczystości kościelne, święta i wspomnienia patronów traktowali z ogromną czcią. Ważnym świętem dla całej parafii był odpust związany z patronem kościoła. W przeszłości odbywał się on w dniu wspomnienia patrona. W Pcimiu w kościele św. Mikołaja 6 grudnia, w Stróży w kościele p.w. NMP Królowej Polski 3 maja a w Trzebuni w kościele p.w. Św. Marii Magdaleny 22 lipca. Z czasem odpusty zostały przeniesione na niedziele poprzedzające święto patrona (Pcim), lub najbliższe niedziele po wspomnieniu patronów (Stróża, Trzebunia). Przebieg uroczystości odpustowych we wszystkich tych wsiach do dnia dzisiejszego jest podobny. Najważniejszą częścią jest msza św. z procesją eucharystyczną, podczas której można uzyskać odpust zupełny, czyli darowanie grzechów doczesnych. Odpusty zawsze przyciągały masę ludzi, nie tylko parafian, ale również mieszkańców pobliskich wsi. Zjeżdżali się również księża z innych parafii, którzy koncelebrowali tę uroczystość. Dużą atrakcją były kramy ze słodyczami i zabawkami a także karuzele i strzelnice, które handlarze przewozili z odpustu na odpust. Oprócz duchowego wymiaru parafialny odpust był dobrą okazją do rodzinnych spotkań i biesiadowania. Dla młodych była to też okazja do ujawnienia swoich uczuć, i zaimponowania drugiej osobie. Dziewczęta starały się jak najlepiej ubrać, założyć coś nowego, a kawalerowie za honor mieli ustrzelenie czegoś na strzelnicy dla swojej wybranki albo zakup dziadowskich korali czy serca z piernika. W zwyczaju było, że chrzestni dawali w odpust swoim chrześniakom jakieś pieniądze na cukierki. W tradycji mieszkańców Pcimia, Stróży i Trzebuni, zapisały się również pielgrzymki na odpusty w Mogile pod Krakowem, do Krakowie i szczególnie uczęszczanej Kalwarii Zebrzydowskiej. Była to tradycja kultywowana z pokolenia na pokolenie i też wielopokoleniowa, bowiem na odpusty chodzono całymi rodzinami. Dla młodych niejednokrotnie była to jedyna okazja by wyrwać się z domu od codziennych obowiązków. Starsi chcieli uzyskać odpust za grzechy a i zawsze nieśli w sercu jakąś intencję, którą wysiłkiem pielgrzymowania, pokutą i modlitwą chcieli wyprosić u kalwaryjskiej Pani.
2 sierpnia na Matki Boskiej Anielskiej i 8 września na Narodzenie NMP szli przeważnie starsi. Babcie często zabierały wnuczęta, w ten sposób zaszczepiając w nich odpustową tradycję. Górale wsi kliszczackich szczególnie tłumnie chodzili na odpust Wniebowzięcia NMP 15 sierpnia. Wyruszali w piątek rano, tak by zdążyć na popołudniowe uroczystości Zaśnięcia NMP. Szli pieszo, lub jechali wozami. W Kalwarii zostawali do niedzieli. Tradycyjnie w sobotę do dnia dzisiejszego odprawiane są dróżki, rano Pana Jezusa a popołudniu Matki Bożej. Każda parafia ma swoją kompanię i przewodnika, który prowadzi dróżki. Przewodnikami kalwaryjskimi były i są osoby, które przekazywały sobie tę funkcję z pokolenia na pokolenie, a wraz z nią pieśni i melodie. Kompani trzebuńskiej towarzyszy Orkiestra Dęta Orzeł, która naprzemiennie ze śpiewającymi pątnikami gra melodie śpiewanych pieśni. Tradycją jest, że przewodnicy kalwaryjscy i pielgrzymkowi, co roku w Wielki Piątek prowadzą w swoich kościołach parafialnych Drogę Krzyżową i Gorzkie Żale. Wielowiekową tradycję pielgrzymowania na odpust Matki Bożej Szkaplerznej do Częstochowy ma pielgrzymka trzebuńska. Z przekazów ustnych trzebuńscy pątnicy pielgrzymowali już w 1726 r., natomiast pierwsza udokumentowana wzmianka o pielgrzymce pochodzi z 1855 r. Od początku przewodnikami były osoby świeckie, które zajmowały się organizacją i pełniły funkcję „śpiewaków” intonując pieśni i prowadząc modlitwy w trakcie drogi. Pieśni częstochowskie były przekazywane i spisywane z pokolenia na pokolenie, dzięki czemu zachowało się bezcenne dziedzictwo niematerialne. Pielgrzymka trzebuńska ma wiele zwyczajów, które kultywowane są do dnia dzisiejszego. Jednym z nich jest nakładanie na głowę pielgrzymujących, symbolicznych koron cierniowych na pamiątkę ukoronowania Chrystusa. Korony zrobione z krzewów ostrężyny nakłada pątnikom przewodnik. Na końcu najstarszy pielgrzym nakłada koronę przewodnikowi.
ZWYCZAJE I OBRZĘDY ZWIĄZANE Z PRODUKCJĄ ROLNĄ
Obrzędy i zwyczaje związane z produkcją rolną zwrócone były ku sferze „sacrum”. Wszystko miało początek i koniec w Bogu. Przed pracą żegnano się znakiem krzyża a pracującemu mówiło się „Szczęść Boże”. Przychodząc do kogoś witało się słowami „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”, a żegnało wypowiadając „Zostańcie z Bogiem”. Wiele praktyk o charakterze zabobonnym przenikało się z wiarą chrześcijańską. Część tych praktyk wykonywana była wierząc, że tak jak jest Bóg i Szatan, tak i w życiu jest dobro i ta tajemna zła moc, której należy stawiać czoła, a przede wszystkim zapobiegać jej działaniom. Pomagało w tym wszystko to, co w ciągu roku święciło się w kościele zgodnie z kalendarzem liturgicznym. Poświęcone m.in. zioła, chleb, sól, woda nabierały szczególnej mocy i wykorzystywane były w ciągu roku w celach ochrony człowieka i wszystkiego tego, co go karmiło, a więc ziemi i bydła. Ziemia była tą, która karmiła, ale też tą, która mogła przynieść głód, dlatego traktowano ją z wielkim szacunkiem, a rolnicy stosowali wiele praktyk by uchronić swoje plony przed żywiołami, szkodnikami i działaniem złych mocy. Wszystkie wykonywane rolne prace miały swój odpowiedni czas. Obserwowano fazy księżyca i pogodę tak by wybrać najlepszy czas zarówno na sianie i sadzenie, jak i później zbiory. Zdarzało się, że warunki wymuszały pracę nawet w niedzielę, która była dniem świętym i wolnym od pracy, bowiem to co w polu, stanowiło o bycie każdej rodziny. W zwyczaju była pomoc sąsiedzka. Przy większych pracach jak żniwa czy wykopki jeden drugiemu pomagał a zapłatą było „Bóg zapłać”, poczęstunek i zapewnienie o odrobieniu pracy w podobny sposób.
ŻNIWA
W czasach, gdy gospodarka nie była zmechanizowana, a prace polowe wykonywane były ręcznie, zakończenie żniw było dużym wydarzeniem. Okres żniw był okresem ciężkiej pracy całej rodziny, od świtu do zmierzchu. Każdy z domowników miał określone zadanie, każdy musiał pracować na ten przysłowiowy kawałek chleba. Tradycyjnym narzędziem rozpoczynającym żniwa był sierp, którym „żęły” kobiety. Pilnowano żeby nie przeoczyć żadnego kłosa, a słomę w snopkach układać równo, bowiem służyła do krycia dachów. Pod koniec XIX w. upowszechniła się kosa a rolę kosiarzy przejęli mężczyźni. Podczas żniw gospodyni wynosiła żniwiarzom obiad do pola, żeby nie tracili czasu na drogę. Po wykoszeniu u danego gospodarza ostatnich zbóż (owsa), kobiety zbierały się by z ostatnich kłosów w polu uwić dożynkowy wieniec. Początkowo były to niewielkie wiązanki owsa przybrane wstążkami i kwiatami polnymi lub z bibuły. Jeszcze w okresie międzywojennym wito wianki przybrane kwiatami i wstążkami, które przybijano nad drzwiami wejściowymi u gospodarza. Kobiety z uplecionym wieńcem szły do gospodarza śpiewając:
Wyjrzyj, pani nasa,
bo mas carne ocy,
jak ci się wianeczek
do stodoły tocy.
Nasa pani wyźrała,
podparła se boki,
laboga świętego,
jaki to seroki.
Ty pani nasa,
dyć się nie zubosys,
choć haj nom talara
za wieniec połozys. (Stróża)
(O. Kolberg, Dzieła wszystkie, tom 44, Góry i Pogórze)
Przyśpiewki dożynkowe wymyślane były prze żniwiarzy na poczekaniu, w zależności od sytuacji, często mając charakter dowcipny, ale też żądający zapłaty za skończoną pracę. Po wręczeniu wieńca gospodyni śpiewano:
Wiwat, wiwat już po żniwach.
Wynieściez nom, wynieściez nom
becke piwa.
Becke piwa, becke wina
Wiwat, wiwat, wiwat, wiwat
już po żniwach.
Wiwat, wiwat gospodarzom,
niechże im się, niechże im się
plony darzą!
Wiwat, wiwat, drodzy mili,
teraz by my, teraz by my,
się napili!
Beckę piwa, flaskę miod
wynieście nom, wynieście nom
do ogrodu.
- (A. Oskwarek, Muzyka ludowa w Trzebuni)
Zapłatą za ciężką pracę i ukończenie żniw był poczęstunek, napitek, dobra zabawa i często tance przy dźwiękach zmówionej muzyki (kapeli). W okresie powojennym zaczęto organizować dożynki parafialne, gminne i powiatowe. Zmieniły one charakter, gdyż stały się również uroczystością religijną będącą podziękowaniem składanym Bogu i Matce Boskiej za zebrane plony. Także wygląd dożynkowego wieńca w ciągu lat ewoluował od prostego bukietu zbóż i kwiatów, czy tradycyjnego wianka bądź wieńca w kształcie korony aż po wieńce o rozbudowanej konstrukcji jakie można spotkać dzisiaj. Początkowo konstrukcję robiono z lysek (gałązek leszczyny), obecnie stelaż robiony jest z metalowych prętów. Obecnie wiciem wieńca, jednego z danej wsi zajmują się panie z Kół Gospodyń Wiejskich. Wieńce przybierają różne formy, w zależności od pomysłowości wykonujących, ale tradycyjny motyw korony dalej jest często wykorzystywany, chociaż współcześnie przybiera on dużo większe rozmiary niż te, które dawniej były robione. Dostępność materiałów dekoracyjnych sprawiła, że na rzecz wyglądu estetycznego odchodzi się od prostych form wieńca, do czego też przyczyniły się organizowane konkursy na szczeblu gminnym czy powiatowym. Współczesne gminne obchody dożynkowe składają się z dwóch części. W pierwszej odbywa się uroczysta msza dziękczynna i poświęcenie wieńców wykonanych przez Koła Gospodyń Wiejskich z Pcimia, Stróży i Trzebuni. Następnie w barwnym korowodzie wieńce przenoszone są do miejsca gdzie odbywa się festyn, podczas którego występują zaproszone zespoły. Można także skosztować lokalnych potraw przygotowanych przez panie z Kół Gospodyń Wiejskich. Chociaż charakter świętowania dożynek zmieniał się na przestrzeni lat to wciąż niezmienna pozostają istota tego obrzędu, jako dziękczynienie za pomyślnie zebrane plony.
TUKA
Drugą ważną pracą wymagającą dużej ilością rąk do pomocy były wykopki. I również tutaj nieoceniona była pomoc sąsiedzka. Gdy zbliżał się czas kopania ziemniaków, gospodarz zazwyczaj po mszy św. przy kościele zmawiał ludzi do pomocy. Chętnych nigdy nie brakowało, bowiem tradycyjne wykopki zwane tuką bądź tłuką, odbywały się przy muzyce przygrywającej kapeli składającej się zazwyczaj z 2-4 grajków. W umówionym terminie chętni z koszyczkami i kopaczkami zbierali się na polu gospodarza. Chociaż praca była ciężka, cały dzień w słońcu, w pozycji zgiętej to gospodarze i muzyka umilały czas kopiącym. Kapela miała jeszcze jedno zadanie, pilnowanie, aby ziemniaki były starannie zbierane i segregowane na małe, duże i nadpsute. Gdy któryś z kopiących przeoczył jakiegoś ziemniaka kapela przygrywała marsza żałobnego, dla biedaka zostawionego w ziemi. Był to też dla kopiącego sygnał a zarazem wstyd przed innymi, że niestarannie zbiera ziemniaki. Muzyka zaglądała też do koszyczków, czy w zdrowych ziemniakach nie ma jakiegoś zgnitego. I znowu powód do zagrania marsza żałobnego i wstyd dla tego, co się pomylił i do zdrowych wrzucił zgnitka. Po skończonej pracy, ziemniaki na wozach zwożono do domu, gdzie zsypywano do tzw. gruby (piwnicy). Gospodarze zapraszali wszystkich pomagających na poczęstunek. Nie mogło zabraknąć też napoi rozweselających, zazwyczaj była beczka piwa i coś mocniejszego. Muzyka przygrywała a młodzi w końcu mogli się wytańczyć. Robota skończona i wszyscy zadowoleni. Gospodarze, bo nie muszą się martwić, że ziemniaki w polu zgniją jak przyjdzie ulewa, a kopiący, chociaż się napracowali to poczęstunek i dobra zabawa rekompensowała zmęczenie. I w ten sposób łączono przyjemne z pożytecznym. Obecnie w dobie mechanizacji rolnictwa, tradycyjne tuki zanikły zupełnie. Już nikt większych pól z ziemniakami, nie kopie kopaczkami, chyba, że są to poletka przydomowe. Rokrocznie na jesień organizowana jest natomiast tuka w Bogdanówce w Ekomuzeum Andrzeja Słonina, jako forma inscenizacji i pokazania zaproszonym gościom dawnego zwyczaju związanego z wykopkami. Zwyczaj ten został również przypomniany przez Związek Podhalan Oddział Górali Kliszczackich w Trzebuni i Zespół Regionalny Trzebunianie w filmie „Jak dzieciska sły na tukę”.
Piotr Sadowski „Gmina Pcim-piękno przyrody, bogactwo historii, siła tradycji”
Danuta Oskwarek „Zwyczaje i obrzędy doroczne”